Właśnie możliwość wyznaczenia przez S&P nowego rekordu hossy doda skrzydeł inwestorom w Europie. O wszystkim decydować mogą godziny po publikacji danych z rynku pracy w USA.

Czwartkowe notowania, zgodnie z oczekiwaniami, okazały się bezbarwną sesją na całym niemal kontynencie. Retoryka banków centralnych została tym razem przez rynki zignorowana (choć podchwycona przez media), bo nic nowego za nią nie stoi. ECB jest gotowy kupować obligacje, Hiszpania wzdraga się przed złożeniem prośby - tyle wiedzieliśmy już przed konferencją Mario Draghiego.

Inaczej zachowała się Wall Street. Wzrost S&P o 0,7 proc. trudno wprawdzie nazwać euforycznym, ale miał on istotne znaczenie. Indeks jest najwyżej od ośmiu sesji i o 13 pkt (mniej niż 1 proc.) od tegorocznego szczytu hossy. Atak na ten poziom wydaje się przesądzony, zaś ewentualne przełamanie otworzyłoby drogę na szczyt z 2007 i 2001 roku oddalony o 8 proc. Stawka jest więc wysoka, a wygrana możliwa do osiągnięcia.

Inwestorzy w Azji są w dalszym ciągu wstrzemięźliwi. Nikkei zyskał 0,4 proc., choć bank centralny nie zdecydował się na nową akcję ożywiającą rynki. Być może coraz większe znaczenie inwestorzy będą przypisywać antyjapońskim nastrojom w Chinach, co nie pozostanie zapewne bez wpływu na sytuację spółek zaangażowanych we wzajemną wymianę handlową. Kospi zyskał dziś 0,1 proc., a Hang Seng rósł o 0,4 proc. na godzinę przed zakończeniem notowań.

Kontrakty na S&P delikatnie się umacniają przed otwarciem sesji w Europie. Inwestorzy na Starym Kontynencie mogą poczuć się zachęceni do zakupów perspektywami, które stwarza zachowanie S&P i należy założyć, że dzień rozpocznie się od zwyżek. Jego zakończenie będzie natomiast zależało od publikacji danych z amerykańskiego rynku pracy. Jeśli zaś chodzi o GPW, to WIG20 stanie przed szansą odrobienia wczorajszych strat i wychylenia się raz jeszcze ponad poziom 2400 pkt. A dalej droga do wyrwania się z trendu bocznego będzie już na wyciągnięcie ręki.

Emil Szweda