Na rynkach zapanowała euforia. Po tym jak EBC podjął decyzję o nielimitowanym skupie krótkoterminowych papierów skarbowych na wtórnym rynku, a chwilę później Fed ogłosił trzeci już program luzowania monetarnego, na rynek finansowy znów wrócił optymizm.
Na rynkach zapanowała euforia. Po tym jak EBC podjął decyzję o nielimitowanym skupie krótkoterminowych papierów skarbowych na wtórnym rynku, a chwilę później Fed ogłosił trzeci już program luzowania monetarnego, na rynek finansowy znów wrócił optymizm.
Optymizm, że euro w najbliższym czasie się nie rozpadnie, że gospodarka amerykańska znów dostanie kopa w formie dopalacza i że znów w cenie jest złoto. Nie ma się co dziwić reakcji rynków. Rzeczywiście w ciągu najbliższych kilku miesięcy działania EBC zasadniczo obniżają ryzyko rozpadu strefy euro, rzeczywiście w najbliższym kwartale lub dwóch ekstrapieniądz pobudzi trochę koniunkturę i oczywiście jak się drukuje w nadmiarze dolary, to wszyscy na wszelki wypadek kupują złoto – jedyną dziś wiarygodną walutę świata, której dodrukować się nie da.
Zeszłotygodniowa decyzja EBC została obwarowana kilkoma warunkami: skup obligacji zagrożonych państw może tylko następować wtedy, gdy kraje te spełniać będą kryterium realizacji zaplanowanych reform; najpierw zostaną uruchomione pozostałe dwa fundusze pomocowe strefy euro. I na koniec bank zapowiedział też, że będzie prowadził operacje sterylizacyjne, czyli ściągał z rynku nadmiar środków, które sam wygeneruje. Ma to uspokoić tych, którzy obawiają się, że tego typu deklaracje jak nielimitowany skup obligacji wywołają w przyszłości inflację, i to poważną inflację.
Niby więc wszystko na papierze wygląda sterylnie, ale w praktyce bardzo trudno będzie utrzymać tę czystość. Zauważmy, że deklaracje już padły. Rynek odczytał je nieco inaczej, niż opisano w komunikacie, mianowicie, że EBC będzie ratował znajdujące się w opresji kraje i nie pozwoli, aby Hiszpania, a tym bardziej Włochy, znalazła się w sytuacji Grecji. Nie wspominając o tym, że nie dopuści do wypchnięcia Grecji ze strefy euro. I prawdopodobnie tak właśnie EBC będzie postępował, bez względu na to, jaki jest postęp realizacji włoskich reform i czy przy władzy we Włoszech jest Mario Monti, czy też Silvio Berlusconi. Bo jeśli dany kraj otrzyma pomoc, wprowadzając zgodnie z planem pakiet reform, to co się wydarzy, gdy ten pakiet reform przestanie realizować? Zgodnie z zadeklarowanymi intencjami finansowanie powinno być wstrzymane. W praktyce jednak oznaczałoby to zupełną panikę rynkową i de facto niekontrolowany rozpad strefy euro.
EBC jest więc w pułapce, będąc tego oczywiście w pełni świadomym. Jest to swego rodzaju zagranie va banque – uspakajamy na pewien czas rynki finansowe, a w tym czasie politycy muszą wprowadzić deklarowane wcześniej zmiany, tak aby presja fiskalna zelżała, a gospodarki krajów Południa odzyskały przynajmniej część utraconej konkurencyjności i perspektywę wzrostu gospodarczego. Niestety dotychczasowa praktyka wskazywała na nieco mniej odpowiedzialne zachowanie europejskich przywódców – w momencie kiedy presja na reformy malała, zawieszano lub rozmydlano pakiet reform. Najlepszym tego przykładem jest Hiszpania, gdzie kilkakrotnie już rozpoczynano, a następnie wyhamowywano zapęd reformatorski. Tym razem niestety może być podobnie.
Będąc w butach szefa EBC, wielu zapewnie postąpiłoby podobnie. Przy zbyt powolnych i dalece niewystarczających działaniach polityków prezes EBC jest jedynym, który czuje się odpowiedzialny za całą strefę euro. Ale swoim działaniem kupił jedynie czas, rozwiązał krótkoterminowo problem kosztów płynności kilku krajów. Nadal jednak są one niekonkurencyjne i zmagają się z wysokim obciążeniem fiskalnym. Dziś na szczęście mało kto uważa, że EBC uratował Europę. Nawet najwięksi zwolennicy tego typu działań podkreślają, że Mario Draghi dał politykom więcej czasu. Nie wiemy tylko, ile tego czasu i po jakiej cenie. Ciekawe, czy przywódcy europejscy mają tego świadomość.
Fed ma o tyle prostsze zadanie, że zalewa świat dolarami, które są najbardziej pożądaną walutą świata. Eksportuje więc inflację na cały świat, obniża wartość rezerw dolarowych posiadanych przez innych. Powinien też przynajmniej w teorii osłabić wartość dolara, poprawiając w ten sposób konkurencyjność Stanów Zjednoczonych. Jak jednak wiadomo, zalew pieniądza nie może wytworzyć nowego PKB. Dlatego też, podobnie jak w przypadku EBC, to tylko sposób na przejściową ulgę. Efektem ubocznym jest tworzenie nowych nierównowag na rynkach aktywów, takich jak surowce, ale też waluty krajów wschodzących. I to m.in. będzie cena, jaką przyjdzie nam za to zapłacić.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama