Nową pracę na temat skutków krachu 2008 r. dla sektora bankowego da się czytać jako uniwersalne memento. A brzmi ono tak: nie licz, że skutki błędnej polityki gospodarczej da się łatwo zamieść pod dywan.
Dziennik Gazeta Prawna
Ostatni kryzys finansowy zaczął się od banków, które jeden po drugim stanęły wobec problemu niewypłacalności. Ale szantaż władzy publicznej się powiódł: banki zostały uznane za systemowo istotne i nie pozwolono im upaść – rządowe pieniądze szerokim strumieniem popłynęły do sektora finansowego.
Tak było najpierw w USA i Wielkiej Brytanii oraz Irlandii, potem we Francji, Belgii, Włoszech i Hiszpanii. A w końcu także w Niemczech. Tu jednak kończą się podobieństwa. I zaczynają różnice – dobrze opisuje je praca grupy ekonomistów: Virala Acharyii (Uniwersytet Nowojorski), Lei Borchert (bank ING), Maximiliana Jagera (Uniwersytet w Mannheim) i Saschy Steffena (Frankfurcka Szkoła Finansów i Zarządzania).
Pokazują oni, że pomoc dla banków nie wszędzie była taka sama. Miało to wiele wspólnego z przestrzenią fiskalną, jaką dysponowały poszczególne rządy, to zaś zdeterminowane było przez skalę fiskalizmu w różnych krajach. Jeśli np. porównać udział podatków w PKB przed 2008 r., to istnieje zasadnicza różnica wewnątrz samej strefy euro. Średnia dla krajów najciężej doświadczonych przez krach (Grecja, Irlandia, Włochy, Portugalia, Hiszpania – angielski akronim GIIPS) wynosiła wówczas ok. 40 proc. Na tym tle pozostałe kraje eurolandu były dużo bardziej przekonane do wyższych podatków – ich średnia obciążeń fiskalnych w PKB to ok. 47 proc. Jaka była konsekwencja tej różnicy? W Niemczech, Austrii czy Belgii na pomoc bankom poszło więcej środków publicznych. Kraje GIIPS wydały na ten cel mniej.
I to był błąd – przynajmniej zdaniem autorów tekstu. W Hiszpanii, Irlandii czy Portugalii instytucje finansowe zostały, owszem, uratowane, ale jednocześnie kapitalizacja banków była niewystarczająca. Co pociągnęło za sobą bardzo konkretne negatywne skutki. Po pierwsze, niedokapitalizowane banki w krajach GIIPS ograniczyły akcję kredytową. Najbardziej ucierpiała na tym ta część gospodarki, która składa się ze stosunkowo zdrowych firm-pożyczkobiorców. Dla nich zdobycie kapitału stało się trudniejsze, co mocno przyczyniło się do zastoju lat 2009–2013. Ta gospodarcza flauta przyniosła wzrost bezrobocia, nierówności oraz społecznego gniewu. Trwało to aż do momentu, gdy do gry wszedł Europejski Bank Centralny i poprzez swoje interwencje rozruszał rynek pożyczek. Po drugie, jeżeli już niedokapitalizowane banki komuś pożyczały, to szukały okazji, na których można zarobić więcej. Paradoksalnie zwiększyła się więc ich ekspozycja na kredyty bardziej ryzykowne i trudniejsze do spłacenia. To z kolei sprawia, że dziś – przeszło dekadę po krachu – sektor finansowy w krajach takich jak Hiszpania czy Włochy jest wciąż w mocno niepewnej sytuacji.
Cień poprzedniego krachu jest tym bardziej złowróżbny, że dziś stoimy w obliczu nowego kryzysu związanego z pandemią koronawirusa. Słabość banków w wielu krajach strefy euro będzie pchała Unię w kierunku większej integracji i koordynacji, bo bez tego obszar wspólnego unijnego pieniądza ponownie czekają kryzysy polityczne, jak te z połowy ubiegłej dekady. Miejmy nadzieję, że Europa nie popełni drugi raz tego samego błędu.
Cień poprzedniego krachu jest tym bardziej złowróżbny, że stoimy w obliczu nowego kryzysu związanego z pandemią koronawirusa. Słabość banków w wielu krajach strefy euro będzie pchała Unię w kierunku większej integracji i koordynacji, bo bez tego obszar wspólnego unijnego pieniądza ponownie czekają kryzysy polityczne