Każdy wielki kryzys sprzyja krytycznemu namysłowi nad tym, co go poprzedziło. Ja skoncentruję się jedynie na jednym wymiarze rzeczywistości przedkryzysowej, który wymaga krytyki – chodzi mi o tzw. racjonalność rynkową.
Najpierw krótko o tym, jak należy rozumieć racjonalność rynkową. W wielkim skrócie to zestaw przekonań sterujących praktyką rynkową uważany przez jej apologetów za wzór racjonalności jako takiej. Składają się na nią m.in. przekonania, że głównym celem gospodarowania jest uzyskiwanie jak największego zysku przy jak najmniejszych nakładach. Przekładając to na język konkretu, chodzi o to, by produkować jak najtaniej, sprzedawać jak najdrożej. Słowem kryterium racjonalności jest wielkość zysku. I nic więcej. Zasadę tę wyraził jeden z najwybitniejszych zwolenników rynku Milton Friedman (laureat ekonomicznego Nobla w 1976 r.), który powiedział, że jedynym zobowiązaniem społecznym przedsiębiorstwa jest osiąganie zysku.
Nie jestem pierwszym, który zauważa, że tak pojmowana racjonalność rynkowa stoi w sprzeczności z innymi racjonalnościami. Czytelnik może popaść w konfuzję: istnieją różne racjonalności? Kłóci się to ze zdroworozsądkowym przekonaniem, że albo coś jest racjonalne, albo nie. Twierdzę, że racjonalność jest zawsze uzależniona od kontekstu, w tym i od nadrzędnego celu, który sobie stawiamy. Najlepiej widać to w dwóch kontekstach: czasowym i wielkościowym. Co jest racjonalne w perspektywie krótkoterminowej, może być nieracjonalne w perspektywie długoterminowej, a to, co racjonale z punktu widzenia mikro, okazuje się nieracjonalne z punktu widzenia makro.
A oto przykłady odwołujące się do dotychczasowej formy kapitalizmu zachodniego (neoliberalnego). Typowe dla niego nastawienie na szybki zysk przyczyniło się do wybuchu kryzysu finansowego 2008 r. i nie pozwoliło ani w pełni wyzwolić się z jego skutków do dzisiaj, ani też usunąć jego przyczyn. O tej krótkoterminowości, racjonalnej z punktu widzenia niecierpliwego kapitalizmu, ale nieracjonalnej z punktu widzenia możliwości trwania systemu, świadczy przede wszystkim tempo przemieszczania się kapitału w świecie, zawieranych transakcji oraz sposób nagradzania menedżerów korporacyjnych. W każdym przypadku chodzi o korzyści natychmiastowe, osiągane bez oglądania się na długofalowe interesy danych instytucji, skutki uboczne, trwałość sytemu. Natychmiastowość korzyści bywa zabójcza, czego dobitnym przykładem był los niektórych banków oraz innych instytucji finansowych (towarzystw ubezpieczeniowych, jak amerykańskie AIG) w 2008 r., uratowanych dzięki interwencji publicznej, a także dla stabilności całego światowego sytemu gospodarczego, niszczonej przez tempo i skalę przepływów kapitałowych.
Innym przykładem racjonalności krótkoterminowej i zarazem nieracjonalności długoterminowej był gwałtowny proces deindustrializacji Zachodu, jaki miał miejsce w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat – obecny kryzys pokazuje, jak Zachód uzależnił się do Chin, zaś przez to społeczeństwa zachodnie wpadły w poważne kłopoty związane ze zmierzchem dobrze opłacanych prac w przemyśle (jednym z ubocznych skutków tego były narodziny populizmu). Przykład powyższy jest zarazem dobrą ilustracją tego, że czasami racjonalność na poziomie mikro jest zarazem nieracjonalnością na poziomie makro. To bowiem, co było racjonale z punktu widzenia samych firm (optymalizacja kosztów, poszukiwanie najtańszych dostawców), okazało się nieracjonalne z punktu widzenia makro, interesów wspólnot narodowych zorganizowanych w państwa. W tym sensie także dzisiaj obserwowane dążenie wielu firm do tego, aby na pandemii zarobić, choć jest racjonalne z ich punktu widzenia, okazuje się często nieracjonalne z punktu widzenia całej wspólnoty, dla której racjonalność nadrzędna oznacza zawsze zdolność od przetrwania i reprodukcji (w tym sensie dzisiejszy wzrost cen materiałów medycznych potrzebnych dla ochrony przed koronawirusem jest racjonalny z punktu widzenia wzrostu zysków poszczególnych firm, ale nieracjonalny z punktu widzenia wspólnoty zmagającej się z kosztami epidemii, podobnie jak trwający od dawna stan poszukiwania przez przemysł farmaceutyczny lekarstw, których sprzedaż może okazać się najbardziej dochodowa, nie ma nic wspólnego z potrzebami ludzkości rozpatrywanej jako całość).
Jeszcze lepiej widać racjonalność zachowań na poziomie mikro i zarazem nieracjonalność ich na poziomie makro, gdy przyjrzymy się sprawie kosztów zewnętrznych. Są to te wszystkie koszty, które pociąga za sobą działalność gospodarcza, ale które nie są wpisywane w bilanse poszczególnych firm. Do najbardziej wyrazistych należą koszty ekologiczne. W tym sensie racjonalne z punktu widzenia poszczególnych firm ignorowanie kosztów przyrodniczych swych działań jest kompletnie nieracjonalne z punktu widzenia możliwości przetrwania gatunku ludzkiego.
W świetle powyższych ustaleń pojawia się pytanie, na które odpowiedź jest coraz pilniejsza: czy istnieje instancja, która bądź mogłaby wymusić na rynku inną racjonalność, bądź też zastąpić ją swoją własną racjonalnością? Kandydat jest tylko jeden: państwo. Historia pokazuje, że próba zastąpienia racjonalności rynkowej w sferze gospodarowania racjonalnością państwa źle się kończy (realny socjalizm, dzisiejsza Wenezuela). Istnieje też sporo argumentów o charakterze teoretycznym, które wskazują na to, że państwo jest gorszym graczem niż rynek (dostarczył ich m.in. słynny spór sprzed II wojny światowej pomiędzy austriackim ekonomistą wolnorynkowym Leopoldem von Misesem a polskim ekonomistą socjalistycznym Oskarem Lange, jak również twórczość takich filozofów ekonomii jak F.A. von Hayek, laureat Nagrody Nobla w ekonomii z 1974 r.).
Inaczej przedstawia się sprawa wymuszania na rynku innej racjonalności. Sprowadza się ona w ostateczności do dylematu, który wyraził historyk i filozof francuski Michel Foucault: czy to rynek powinien sprawować nadzór nad państwem, czy państwo nad rynkiem. Ostatnie kilkadziesiąt lat to tryumf ideologii neoliberalnej, która jednoznacznie opowiada się za pierwszą możliwością. Wcześniejszy okres w dziejach kapitalizmu (lata 1945–1979) był realizacją opcji drugiej. W moim przekonaniu zarówno kryzys finansowy z lat 2007–2008, jak i dzisiejszy kryzys wywołany pandemią koronawirusa skłaniają do optowania za jej powrotem. Oznacza to konieczność podporządkowania racjonalności rynkowej racjonalności biorącej pod uwagę długoterminowe i całościowe interesy poszczególnych wspólnot narodowych, jak i ludzkości jako takiej. W praktyce sprowadza się do tego, aby część dzisiejszej praktyki społecznej wyrwać spod władania rynku (służba zdrowia, edukacja, mieszkalnictwo, kultura, transport publiczny, nauka) i skierować na tory nierynkowej racjonalności długofalowej (ewentualnie przywrócić zachwianą równowagę pomiędzy tym, co prywatne a tym, co państwowe; nie chodzi bowiem o samo upaństwowienie, ale o narzucanie standardów oraz zasad tego, co państwowe na to, co prywatne, a nie na odwrót), a pozostałą jej część poddać kontroli mającej na celu zapewnienie ich realizacji nawet wbrew krótkofalowym interesom biznesu (najważniejsze dziś to uniknięcie katastrofy klimatycznej oraz zapewnienie środków ochrony przed możliwymi epidemiami).
Zapewnienie owej kontroli nad rynkiem jest niezbędne, ponieważ kapitalizm oparty na wolnym rynku nie ma wbudowanych w siebie żadnych zabezpieczeń przed nieracjonalną racjonalnością rynkową i trochę jak wirus, o którym tak często dzisiaj mowa, może w imię swych krótkofalowych „interesów” (zysk za wszelką cenę) doprowadzić do zgonu bytu, dzięki któremu może się rozwijać, a wraz z tym i do unicestwienia samego siebie.
Krótki okres w dziejach kapitalizmu, złote dekady po II wojnie pokazują, że jest możliwe osiągnięcie dwóch rzeczy naraz: zachowanie wolnorynkowych metod gospodarowania przy jednoczesnym ograniczeniu jego negatywnych skutków ubocznych, jak np. nierówności społeczne. Podobnie wygląda sprawa z tzw. nordyckim modelem kapitalizmu, który od zawsze najlepiej sobie radzi z łagodzeniem negatywnych skutków działania rynku kapitalistycznego, zapewniając mieszkańcom krajów skandynawskich wysoką jakość życia. Mam nadzieję, że dzisiejszy kryzys przyczyni się do tego, byśmy uznali, że jest najwyższa pora, aby powrócić do regulowanego kapitalizmu powojennego albo się zwrócić ku modelowi nordyckiemu, w celu zachowania tego, co najlepsze zarówno w racjonalności rynkowej, jak i racjonalności nierynkowej.
Krótki okres w dziejach kapitalizmu, złote dekady po II wojnie pokazują, że jest możliwe osiągnięcie dwóch rzeczy naraz: zachowanie wolnorynkowych metod gospodarowania przy jednoczesnym ograniczeniu jego negatywnych skutków ubocznych, jak np. nierówności społeczne