Na dwa tygodnie przed końcem roku jest już prawie pewne, że najsilniejszymi walutami na świecie w 2019 r. były: ukraińska hrywna i rosyjski rubel. Ta pierwsza, licząc od początku roku, zyskała do amerykańskiego dolara już ponad 15 proc., a ta druga ponad 10 proc.

Na pierwszy rzut oka to zaskakujące, że akurat te dwa kraje, które są ze sobą w stanie konfliktu i jednocześnie wcale nie są w zadowalającej sytuacji gospodarczej, odniosły taki sukces na rynkach finansowych. W każdym z tych przypadków zestaw przyczyn, które za tym stoją, jest nieco inny. W obydwu przypadkach jednak najważniejsza spośród tych przyczyn jest ta sama. To bardzo wysokie, jedne z najwyższych na świecie stopy procentowe, zwłaszcza w ujęciu realnym, czyli w porównaniu do bieżącej inflacji. Polityka monetarna Moskwy i Kijowa w całym 2019 r. była zaskakująco podobna. Zarówno rosyjski bank centralny, jak i ten ukraiński obniżały swoje stopy procentowe aż pięć razy. Obydwa banki ostatni raz zrobiły to kilka dni temu – Kijów w czwartek, a Moskwa w piątek. Na Ukrainie główną stopę obniżono z 15,5 proc. do 13,5 proc. Z kolei bank rosyjski zdecydował się na obniżkę z poziomu 6,5 proc. do 6,25 proc. Zwykle obniżanie stóp procentowych nie sprzyja umacnianiu się walut. W teorii, kiedy lokaty w danej walucie przynoszą mniej odsetek, wtedy atrakcyjność tej waluty w oczach inwestorów, a co za tym idzie – także jej wartość, raczej maleje, zamiast rosnąć.

Co więcej, obydwa banki zapowiadają też możliwość kontynuacji takiej polityki w 2020 r. A mimo to zarówno rubel, jak i hrywna nie przestają zyskiwać na wartości. W piątek za dolara na rynku ukraińskim pierwszy raz od stycznia 2016 r. płacono mniej niż 23,5 hrywny. Rok temu dolar kosztował tu prawie 28 hrywien. Z kolei w Rosji kurs dolara spadł poniżej 62,5 rubli pierwszy raz od lipca 2018 r.

Inflacja na Ukrainie spadła właśnie do 5,1 proc., a stopa procentowa to 13,5 proc., więc w ujęciu realnym wynosi ona aż 8,4 proc. (dla porównania: w Polsce liczona w ten sposób realna stopa procentowa jest ujemna i wynosi –1,1 proc.). Ponad 8 proc. rocznie w ujęciu realnym to atrakcyjna zachęta w oczach kapitału zagranicznego, zwłaszcza w czasach ujemnych stóp na Zachodzie. Dodatkowo kapitał ten uzyskał w tym roku łatwiejszy dostęp do ukraińskiego rynku i ukraińskich obligacji.

Po rosyjskiej napaści na Krym w 2014 r. władze w Kijowie wprowadziły daleko idące kontrole i restrykcje walutowe, w praktyce de facto likwidując wolny rynek walutowy. Dopiero w 2018 r. zaczęto stopniowo ten rynek ponownie liberalizować. W tym roku usunięto większość restrykcji i zakazów, co wywołało napływ kapitału, który może nie jest wyjątkowo duży (bezpośrednie inwestycje zagraniczne są tam wciąż kilka razy mniejsze niż w Polsce), ale wystarczy do tego, aby nieustająco pchać w górę wycenę hrywny.

Szef ukraińskiego banku centralnego Jakiw Smolij wskazuje jednak, że ten czynnik jest mniej ważny, a siła hrywny dziś bierze się głównie z rosnącego eksportu.

„W październiku i listopadzie napływ walut obcych do kraju był związany głównie z przychodami z ukraińskiego eksportu, związanymi w szczególności z rekordowymi zbiorami zbóż i rzepaku, a także z zaciąganiem przez duże państwowe firmy pożyczek w walutach obcych. Firmy rolnicze i z branży metalowej w listopadzie odpowiadały aż za 70 proc. podaży walut obcych na ukraińskim rynku międzybankowym” – powiedział Smolij na konferencji prasowej w ostatni piątek.

Dolary i euro, pochodzące ze sprzedaży zbóż za granicą, a także ze sprzedaży obligacji w walutach obcych, są potem wymieniane przez ukraińskie firmy na hrywny. Kupno hrywien i sprzedaż walut obcych powodują, że hrywna staje się coraz mocniejsza. Sprzyja jej także ogólnie dobra sytuacja gospodarcza. PKB Ukrainy i w drugim, i w trzecim kwartale rosło o ponad 4 proc. w skali rocznej, systematycznie odbudowywane są rezerwy walutowe, które wynoszą około 22 mld dol. Warto pamiętać, że zimą 2015 r. były one na rozpaczliwie niskim poziomie 5 mld dol.

Bank centralny właśnie zapowiedział, że zaczyna skupować waluty obce z rynku. Ma to z jednej strony ograniczać dalsze umacnianie się waluty, a z drugiej będzie powiększać ukraińskie rezerwy walutowe. Według prezesa Smolija do końca pierwszego kwartału 2020 r. ukraiński bank centralny będzie skupować z rynku od 30 do 50 mln dol. dziennie, co może łącznie oznaczać zakup nawet do 3,7 mld dol.

Do tego dochodzą: poprawiające i wizerunek kraju, i sytuację finansową porozumienie z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, a także tegoroczna podwyżka ratingu ze strony Standard & Poor’s. Z drugiej strony głównym ryzykiem dla gospodarki Ukrainy jest wciąż Rosja: niezakończony konflikt zbrojny, a także kwestie ustaleń w sprawie przepływu rosyjskiego gazu przez Ukrainę.

W Rosji inflacja, podobnie jak na Ukrainie, spada szedług Bank of Russia do końca roku osiągnie około 3 proc. Realna stopa procentowa wynosi więc tam teraz około 3,25 proc. Jednak o ile Ukraina tnie stopy po prostu podążając za spadającą inflacją, o tyle w Rosji chodzi także o pobudzanie gospodarki, która wygląda znacznie gorzej niż na Ukrainie. Wzrost PKB to okolice zaledwie 1 proc., a niższa inflacja to efekt uboczny malejącego popytu w gospodarce, która najwyraźniej jest w stagnacji, także dzięki obowiązującym wciąż międzynarodowym sankcjom.

Bank centralny wspomina, że być może uda się rosyjską gospodarkę rozkręcić dzięki planowanym przez rząd wielkim inwestycjom. Ale będzie to możliwe tylko, jeśli uda się „przezwyciężyć przeszkody strukturalne i faktycznie je wdrożyć”, jak pisze w komunikacie bank centralny, sugerując, że wcale nie jest to pewne. A w dołączonej do komunikatu prognozie zakłada, że główny towar eksportowy Rosji, czyli ropa naftowa, potanieje w 2020 r. o 14 proc. sięgając poziomu 55 dol. za baryłkę.

Biorąc to wszystko pod uwagę, siłę rubla w tym roku wytłumaczyć trudniej niż siłę hrywny. Możliwe, że główna przyczyna jest prozaiczna: w 2018 r. rubel dość mocno tracił, a w 2019 r. po prostu część tych strat odrobił. Dziś rubel jest najmocniejszy od sierpnia 2018 r.