To, ile płacimy w sklepie za warzywa czy mięso, kłóci się ze spokojem banku centralnego, który twierdzi, że nic złego się nie dzieje.
DGP
Żywność drożeje i wszystko wskazuje na to, że szybko się to nie skończy. Z podwyżkami przyjdzie nam się mierzyć na pewno do końca roku. Ceny mogą być wyższe o 7–8 proc. rok do roku – twierdzą eksperci. Powód? Nie tylko drożejące surowce czy stale rosnący popyt przy stosunkowo niedużej podaży, jak ma to miejsce w przypadku wieprzowiny. W coraz większym stopniu za drożejące jedzenie odpowiadają wysokie ceny energii i pracy. Wszystko to sprawia, że inflacja w przyszłym roku może wzrosnąć do 2,9 proc. Tak zakłada Narodowy Bank Polski w najnowszej projekcji. NBP zwraca jednak uwagę, że nawet taka dynamika wzrostu cen oznacza, że inflacja jest pod kontrolą.
Patrząc na ceny tak, jak robi to Narodowy Bank Polski – czyli z poziomu wskaźnika inflacji – wszystko jest pod kontrolą. W tym roku inflacja powinna wynieść 2 proc., w przyszłym wzrośnie do 2,9 proc., by w 2021 r. spaść do 2,6 proc. To wyliczenia z opublikowanej właśnie projekcji PKB i inflacji, sporządzonej przez bank centralny. Z jego punktu widzenia nie ma powodu do jakiegoś niepokoju, bo nawet przyspieszenie tempa wzrostu cen do 2,9 proc., które ma nastąpić 2020 r., mieści się w dopuszczalnych granicach odchyleń od celu inflacyjnego NBP. Cel – czyli wielkość inflacji, którą bank uznaje za najlepszą dla gospodarki – to dziś 2,5 proc. A dopuszczalne odchylenie to plus-minus 1 pkt proc.
NBP podchodzi do inflacji ze spokojem również dlatego, że jej ostatni wzrost do 2,6 proc. w czerwcu jest efektem czynników, na które bank nie ma większego wpływu. Podwyżka stóp nie zatrzymałaby wzrostu cen energii. W tym roku jest on niski, co jest wynikiem prewencyjnej ustawy mającej na celu zamrożenie cen. Stąd prognoza NBP, że energia w tym roku zdrożeje jedynie o 0,5 proc. Ale w przyszłym może to być już 4,1 proc.
Zacieśnienie polityki pieniężnej raczej nie sprawiłoby też, że żywność przestanie drożeć. Ceny mięsa i warzyw już gwałtownie podskoczyły. W tym pierwszym przypadku to skutek wybuchu epidemii świńskiej grypy w Chinach. To przełożyło się na gwałtowny spadek pogłowia trzody, Chińczycy wybili około jednej piątej. Choroba dotknęła wszystkie regiony kraju, które są kluczowe dla produkcji wieprzowiny, i rozprzestrzenia się na państwa ościenne. – To oznacza, że istnieje duże prawdopodobieństwo jeszcze większych strat w Azji Południowo-Wschodniej, tzw. bilans mięsny będzie jeszcze bardziej ujemny. Mamy więc wyraźny wzrost popytu na inne rodzaje mięsa, jak drób. Już widać wyraźny wzrost eksportu drobiu do Chin. W Polsce zresztą jest podobnie, gdy wieprzowina podrożała, to spożycie drobiu wzrosło – mówi Jakub Olipra, ekonomista banku Credit Agricole. Według niego jest tylko kwestią czasu, że po szybkim wzroście cen wieprzowiny drób również zacznie drożeć. Zwiększony popyt na mięso wieprzowe spowodował wzrost jego cen – w maju o 12 proc. Bo choć Polska, jako kraj objęty ASF, nie może bezpośrednio eksportować swojej wieprzowiny do Chin, to jednak sprzedaje ją na rynek Unii Europejskiej, która jest jednym z dostawców mięsa do Azji.
Wg NBP najlepsza dla gospodarki wielkość inflacji to dziś 2,5 proc.
Coraz droższe warzywa to z kolei skutek niedoszacowania efektów ubiegłorocznej suszy i nie najlepszego przezimowania zapasów w magazynach. Anomalie pogodowe miały wpływ na zbiory również w innych krajach, więc trudno niwelować niedobory importem. NBP uważa, że wyższe ceny żywności będą się utrzymywały przez kilka kwartałów, spodziewa się ich dynamiki na poziomie 5–6 proc. Ale z czasem efekt ten będzie wygasał. W przypadku warzyw może to nastąpić stosunkowo szybko, o ile pogoda przestanie płatać figle i tegoroczne zbiory będą większe od ubiegłorocznych. Zdaniem ekspertów w IV kwartale roku możemy mieć do czynienia z deflacją, czyli spadkiem cen.
W przypadku mięsa to nie będzie takie proste. Wyhodowanie kolejnych świń musi przecież potrwać, na dodatek hodowcy wcześniej produkcję zmniejszali, bo w poprzednim sezonie z ich perspektywy była ona mało opłacalna. Mamy więc splot dwóch niekorzystnych czynników, czyli skutki ASF w Chinach pogłębiły cykliczny tzw. świński dołek. Dlatego eksperci rynkowi raczej nie oczekują szybkich spadków. – W naszych prognozach to nie koniec wzrostu cen mięsa. Dużo zależy od tego, co będzie działo się w Chinach. Jeśli ASF dotarłby do Japonii czy Korei Południowej, to mamy problem – mówi Jakub Olipra.
Istnieje wysokie ryzyko, że rosnące ceny wieprzowiny zaczną w końcu oddziaływać na pozostałe gatunki mięsa. Zwłaszcza drobiowego, będącego substytutem. Producenci drobiu nie ukrywają, że mają nadzieję, iż w ślad za popytem pójdą podwyżki. – Nie będą one jednak tak silne jak w przypadku mięsa wieprzowego. Po pierwsze ze względu na wysoką nadprodukcję w Polsce. Do tego UE podpisała umowę z Brazylią na dostawy mięsa drobiowego, a to oznacza napływ taniego surowca. W związku z tym oczekujemy maksymalnie 5 proc. wzrostów cen – wyjaśnia Agnieszka Mizerna, prezes zarządu Zakłady Drobiarskie Koziegłowy. Dodaje jednak, że sytuacja może się zmienić, jeśli na polski drób otworzą się wreszcie nowe dalekie rynki. Chodzi głównie o Chiny, ale i o Filipiny, które są postrzegane jako równie perspektywiczne.
Nie tylko mięso będzie drożeć. Zdaniem ekspertów już niedługo może się skończyć czas tanich owoców. W tej kategorii mieliśmy ostatnio do czynienia z deflacją. Tegoroczne zbiory owoców będą jednak najprawdopodobniej wyraźnie niższe od rekordowych ubiegłorocznych. Można oczekiwać dalszego spadku dynamiki cen przetworów mlecznych w ślad za spadkami na światowym rynku mleka. – W sytuacji gdyby tempo wzrostu skupu mleka w UE w tym roku zwiększyło się silniej od oczekiwań, spadek dynamiki cen w tej kategorii może dodatkowo przyspieszyć – uważa Olipra.
Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności, zauważa, że ceny surowców odgrywają już coraz mniejszą rolę w ogólnej cenie. – Producenci coraz bardziej zmagają się z rosnącymi kosztami energii, czy pracy. Duże przedsiębiorstwa skarżą się na rachunki za prąd o 40 proc. wyższe niż przed rokiem. Przejmowanie tych wydatków na siebie zaczyna być niemożliwe. Dlatego znajdują one odzwierciedlenie w gotowych produktach. Towary przetworzone będą wykazywały największą tendencję do podwyżek – uważa Gantner. Jego zdaniem na koniec roku należy oczekiwać żywności droższej już o 7–8 proc. w porównaniu z 2018 r.
Podobnego zdania jest Marek Przeździak, prezes Polbisco – Stowarzyszenia Polskich Producentów Wyrobów Czekoladowych i Cukierniczych. – Niskie ceny cukru ratują sektor przed podwyżkami. Rekompensują wzrosty w innych obszarach produkcji – dodaje, zastanawiając się jednak, jak długo taka sytuacja potrwa. Jak wynika z danych IERiGŻ, ceny cukru od marca sukcesywnie idą w górę.
– Pytanie też, co będzie się działo z kakao. Jeśli ceny tych surowców odbiją, to konsumenci to odczują. Branża słodyczy działa na niskich kilkuprocentowych marżach. Przejmowanie na siebie rosnących kosztów nie wchodzi zatem w grę. Choć trzeba też jasno powiedzieć, że sieci bardzo blokują wszelkie ewentualne próby podwyżek gotowych towarów – mówi Marek Przeździak.