- Nasza branża jest w zapaści, a to duże ryzyko, że cały rządowy plan rozwoju gospodarki poniesie fiasko - mówi Waldemar Markiewicz, prezes Izby Domów Maklerskich
Izba Domów Maklerskich w liście datowanym na 2 lipca próbuje przekonać premiera Mateusza Morawieckiego, że bez domów maklerskich nie ma większych szans na rozwój rynku kapitałowego. Czy to nie jest zbyt mocna teza?
Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, który model finansowania gospodarki jest bardziej korzystny z punktu widzenia celu, jaki zawarto w rządowej Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Przypominam, że zakłada ona oparcie wzrostu gospodarczego Polski na wiedzy i innowacjach. Do wyboru mamy więc model z dominującą rolą kredytów bankowych i opcję z silnym rynkiem kapitałowym. Według mnie oczywiście ta druga jest lepsza, bo gwarantuje dostęp do kapitału przedsięwzięciom innowacyjnym, o podwyższonym ryzyku, na ich wczesnym etapie rozwoju, kiedy banki nie są chętne udzielić finansowania. Dlatego bez silnych instytucji maklerskich zapewniających dostęp do kapitału przez giełdę jeden z podstawowych celów SOR, jakim jest zwiększanie produktywności polskich firm, jest zagrożony. A giełda jest naturalnym miejscem dla małych i średnich innowacyjnych firm, którymi duzi zagraniczni inwestorzy mniej się interesują, a które mogą liczyć głównie na krajowy kapitał.
Ale oprócz SOR mamy też przygotowywaną przez rząd strategię rozwoju rynku kapitałowego. Czy ona nie wypełnia tych założeń?
Strategia rozwoju rynku skupia się na kosztach finansowania, a nie na zwiększaniu podaży kapitału, co jest znacznie ważniejsze. W niektórych założeniach popierane propozycje idą w przeciwnym kierunku. Chodzi przede wszystkim o jednolitą licencję bankową, która umożliwi bankom oferowanie usług maklerskich. To prosta droga do marginalizacji biur maklerskich, które staną się jedynie kolejnymi departamentami w bankach.
Co w tym złego?
Banki ze względu na swoją specyfikę starają się minimalizować ryzyko. To oznacza, że usługi maklerskie, obciążane wyższym ryzykiem, typowym dla działalności inwestycyjnej, a ponadto mające mały wpływ na cały wynik banku, będą w ofercie sprawą drugorzędną. Działalność inwestycyjna domów maklerskich a działalność depozytowa i kredytowa banków to na każdym poziomie inne usługi wymagające innego wiedzy, mentalności czy kultury organizacyjnej.
Narzekacie w liście, że branża notuje duże straty. Jak premier miałby temu zaradzić?
Nasza branża od lat przechodzi głęboki kryzys. W 2018 r. poniosła 215 mln zł straty na działalności podstawowej. W I kw. tego roku strata wyniosła niemal 66 mln zł w porównaniu do 37 mln zł rok wcześniej. Była więc ponad półtora raza większa. Dlaczego? M.in. dlatego, że ograniczają nas regulacje. Do tego we wcześniejszych latach branża odrabiała straty na działalności podstawowej w innych segmentach rynku. Od ubiegłego roku to także się skończyło. Przykład to skutki interwencji Europejskiego Urzędu Giełd i Papierów Wartościowych (ESMA), który znacząco ograniczył dźwignię wykorzystywaną przy handlu kontraktami na pary walut. Dźwignia to mechanizm pozwalający kupować i sprzedawać kontrakty o dużej wartości przy zaangażowaniu niewielkich kwot. Im większa, tym większa wartość transakcji i maklerska prowizja. Od czasu wprowadzenia tych ograniczeń obroty na rynku forex w domach maklerskich spadły o połowę, a krajowi klienci – inwestorzy detaliczni wybierają ofertę brokerów spoza UE, gdzie dostają lepsze warunki transakcyjne. Napisaliśmy w liście, że brak możliwości kompensowania przez domy maklerskie strat na działalności podstawowej w innych obszarach działalności, prowadzi nieuchronnie do całkowitej zapaści w branży. Kolejna sprawa to bardzo wysokie opłaty transakcyjne stosowane przez giełdę.
Premier miałby dyktować giełdzie, jakie ma pobierać opłaty?
Giełda Papierów Wartościowych to spółka kontrolowana przez Skarb Państwa, więc zwracanie uwagi premiera na jej działania jest jak najbardziej uprawnione. Krajowe domy maklerskie obniżają stawki, próbując konkurować z brokerami z zagranicy, których stać na proponowanie niskich marż ze względu na globalny zasięg i ekonomię skali. Obecny kryzys na rynku maklerskim doskonale uwidacznia strukturalny problem rynku. Domy maklerskie, które na co dzień współpracują z inwestorami, ponoszą odpowiedzialność za doradztwo i świadczone usługi, na ich obsłudze systematycznie notują straty. Dla porównania giełda, która nie obsługuje inwestorów, a jedynie użycza domom maklerskim platformy transakcyjnej, pokazuje coraz wyższe zyski. Nie daleko trzeba szukać, giełda w Stambule, z którą Warszawa bezpośrednio konkuruje o inwestorów zagranicznych, jest dużo tańsza. Poza tym to nie jest tylko problem domów maklerskich, lecz całej gospodarki. Giełda powinna podjąć działania przede wszystkim dla zwiększania płynności na rynku akcji, a nie takie jak wprowadzanie nowych systemów czy aktywności na innych rynkach, ponieważ one nie przyczyniają się do wzmocnienia podstawowej funkcji rynku, jaką jest finansowanie najbardziej innowacyjnych przedsiębiorstw.
To jednak nieco dziwne, że branża, która kiedyś przecież była symbolem odradzającego się wolnego rynku, teraz prosi o pomoc organy administracji.
To zupełnie nie powinno nikogo dziwić, bo dziś rynek kapitałowy, w tym usługi maklerskie, jest ściśle regulowany. Co z zasady wyklucza pełną konkurencję. Nie można sobie swobodnie ustalać, co oferujemy klientom, w jaki sposób i za jaką cenę. Skoro rynek jest regulowany, to mamy prawo zwracać do instytucji, od których zależy kształt tych regulacji. Nam chodzi jedynie o stworzenia warunków do tego, by nasza branża mogła się rozwijać. W rozwoju branży jest długoterminowy interes gospodarczy i polska racja stanu.
Mówi pan, że bez silnych domów maklerskich, mocnej pozycji rynku kapitałowego nie da się zrealizować głównego celu rządowych gospodarczych planów, bo nie będzie komu finansować innowacyjnych firm. Ale przecież firmy wcale się do giełdy nie garną, w tym roku mieliśmy zaledwie cztery debiuty, w tym trzy były przenosinami z mniejszego NewConnect.
Bardzo mała liczba ofert publicznych jest wypadkową kilku powodów, czynników makroekonomicznych, ale także problemów z wiarygodnością rynku kapitałowego. Potrzebne są też mocne zachęty podatkowe do wchodzenia na giełdę.
Skoro to też efekt spadku zaufania, to czy same domy maklerskie nie mają sobie nic do zarzucenia?
Przyznaję, że niektóre firmy inwestycyjne mogły się także przyczynić do spadku zaufania, czego przykładem jest sprawa obligacji GetBacku. Ale w ocenach musi być jednak zachowana pewna symetria. Bo akurat na przykładzie GetBacku, która cieniem położyła się na całym rynku, widać, że dziurawe były regulacje, można też zapytać, gdzie był nadzorca i czy interesował się dostatecznie tym, że publiczna spółka sprzedaje w niepublicznym trybie tak dużo obligacji. A mówi się głównie o tym, jak prowadzona była ta sprzedaż, czyli uwaga skupiona jest na działaniach pośredników. Jeśli diagnoza będzie taka powierzchowna, to będziemy mieli kolejne takie przypadki. ©℗
Usługi maklerskie są obciążone wyższym ryzykiem niż bankowe