Średnia wartość kredytu konsumpcyjnego jest o 9 proc. wyższa niż rok temu. Przy niskim oprocentowaniu zarabia się na prowizjach, ale to hazard.
ikona lupy />
DGP
70 proc. wszystkich nowo sprzedawanych kredytów konsumpcyjnych jest wartych ponad 20 tys. zł. Tak wylicza Biuro Informacji Kredytowej w raporcie o tym, jak banki pożyczały przez pierwsze cztery miesiące roku. Największym zainteresowaniem cieszą się pożyczki o gotówkowe o największej wartości. Od stycznia do kwietnia klienci zaciągnęli – łącznie – o 11,8 proc. więcej kredytów wartych powyżej 30 tys. zł niż w tym czasie w 2018 r. Łączna wartość tego długu była o 12,1 proc. większa. Za to najmniejszych kredytów gotówkowych, nieprzekraczających 2 tys. zł, było o 3 proc. mniej. Spadła też ich łączna wartość, o 2,5 proc.
Kredyty wysokokwotowe dobrze się sprzedają dlatego, że klientów stać na większe pożyczki, bo sami coraz lepiej zarabiają. Jeszcze nie wiemy, o ile wzrósł tzw. dochód rozporządzalny gospodarstw domowych w ubiegłym roku (dane GUS opublikuje w przyszłym tygodniu), ale w poprzednich latach był to zauważalny wzrost, przekraczający tempo wzrostu wydatków. W 2017 r. miesięczny dochód zwiększył się o 6,2 proc. i wynosił ok. 1600 zł na osobę, a wydatki zwiększyły się jedynie o 1,9 proc., do 1176 zł. Choć świeższych informacji na ten temat nie ma, to nic nie wskazuje na to, żeby trendy się wyraźnie zmieniły. A świadczą o tym inne szczątkowe dane, choćby te o wzroście płac w firmach. Wczoraj GUS podał, że w kwietniu przeciętne wynagrodzenie wzrosło o 7,1 proc., do tego zwiększyło się zatrudnienie o 2,9 proc.
Drugi powód to aktywna polityka banków. Profesor Waldemar Rogowski, główny analityk Biura Informacji Kredytowej, mówi, że to coraz dłuższy czas, na jaki pożyczane są pieniądze, jest główną przyczyną rosnącej wartości kredytów konsumpcyjnych, zwłaszcza gotówkowych. Obecnie przy nowo udzielanych pożyczkach okres kredytowania wynosi już ponad 35 miesięcy, a w przypadku kredytów gotówkowych już prawie 50 miesięcy. – Przy niskim poziomie stóp procentowych i rosnących dochodach powoduje to wzrost średniej wartości udzielanych kredytów konsumpcyjnych. Średnia wartość takiego kredytu udzielonego w okresie styczeń – kwiecień 2019 r. wyniosła 12 760 zł i była wyższa o 9 proc. od średniej z tego samego okresu zeszłego roku – wylicza Rogowski.
Zainteresowanie produktem jest tak duże, że sprawie bliżej zaczęła się przyglądać Komisja Nadzoru Finansowego. Czuwa nad tym, by w systemie bankowym nie dochodziło do napięć, które zagroziłyby bezpieczeństwu gromadzonych przez banki depozytów. Kredyty udzielane na duże kwoty i na długi czas w czasach dobrej koniunktury, gdy ich oprocentowanie jest rekordowo niskie, mogą okazać się bombą z opóźnionym zapłonem. Gdyby doszło do pogorszenia koniunktury i np. wzrostu bezrobocia albo podwyżek stóp procentowych, to część klientów miałaby problem z obsługą tego długu.
Sprawa wysokokwotowych kredytów konsumpcyjnych stała się dla KNF na tyle ważna, że w opublikowanych w ubiegłym tygodniu raporcie poświęconym sytuacji banków w 2018 r. wymieniła ją jako jedno z wyzwań, z jakimi być może będą musiały się zmierzyć banki. Konkretnie jest nim „utrzymanie na odpowiednio niskim poziomie ryzyka związanego z wysokokwotowymi kredytami (powyżej 50 tys. zł) o długich terminach zapadalności (powyżej 5 lat)”.
– Na podstawie badań Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego stwierdzono, że w ostatnich latach obserwowany jest wzrost tego rodzaju kredytów. UKNF uważa za stosowne zwrócenie bankom uwagi na tego rodzaju produkty w celu dołożenia przez nie odpowiednich starań, aby nie generowały one nadmiernego ryzyka – mówi Jacek Barszczewski, dyrektor departamentu komunikacji społecznej urzędu. I podkreśla, że podobną opinię wyraża Komitet Stabilności Finansowej, który zaleca monitoring i analizę tych kredytów.
Na razie ostrzeżenia KNF to dmuchanie na zimne. Bo z danych BIK wynika, że choć w umowach czas kredytowania się wydłuża, to realnie klienci spłacają pożyczki znacznie szybciej.
– Rzeczywisty okres spłaty przeciętnie jest o połowę krótszy od okresu umownego. Może to wynikać z faktu spłaty kredytów z dochodów gospodarstw domowych nieuwzględnianych przy liczeniu zdolności kredytowej, w tym pochodzących z transferów socjalnych – uważa Waldemar Rogowski.