Głównym motorem porannej zwyżki powinno zostać gwałtowne osunięcie indeksów pod koniec dnia w czwartek. Okazało się bowiem, że Wall Street poradziła sobie lepiej.

Zgodnie z oczekiwaniami czwartkowe notowania w Europie przyniosły zakończenie korekty i wzrost indeksów, umocniony jeszcze przez oczekiwanie na ECB, który co prawda stóp nie zmienił, ale też nie dał nowych powodów do obaw. Brak nowych wskazówek co do działań ECB ze strony prezesa banku mógł jednak ostatecznie przesądzić o słabej końcówce notowań w Europie. Ostatecznie CAC40 stracił 0,4 proc., a DAX 0,2 proc. (a więc spadł o 1 proc. w ostatniej godzinie sesji). Na większości pozostałych rynków zwyżki udało się ocalić, ale w szczątkowej formie.

Pogorszenie nastrojów mogło być także wynikiem napływu słabszych danych z USA - wzrostu liczby wniosków o zasiłki, ale nie są to dane, które zwykle przesądzają o notowaniach. Rynek się wystraszył, lecz już po zamknięciu notowań w Europie inwestorzy ponownie zaczęli kupować akcje. Poszło im na tyle dobrze, że S&P zyskał 0,8 proc. i znalazł się o 2,4 punktu (mniej niż 0,2 proc.) od rekordu hossy ustanowionego przed paroma miesiącami.

Bliskość szczytu hossy w USA nie pomogła jednak specjalnie indeksom azjatyckim. Nikkei zyskał 1,4 proc., ale to efekt ogłoszenia przez rząd programu stymulacyjnego dla gospodarki wartego 118 mld USD. Co ciekawe, wcześniej gazety spekulowały o wyższej kwocie (136 mld). Ale już Kospi stracił 0,5 proc., natomiast informacja o wzroście inflacji w Chinach o 2,5 proc. wskutek najchłodniejszej od 25 lat zimy, zepchnęła indeks w Szanghaju o 1,8 proc.
W Europie mimo wszystko większe szanse ma scenariusz wzrostowy, jeśli tylko inwestorzy uznają, że nerwy we wczorajszej końcówce sesji były niepotrzebne, a odwagi doda im Wall Street. Jednak kontrakty na S&P dziś rano nieznacznie tracą, więc ewentualne odbicie w Europie wcale nie musi być tak silne, jak wczorajsze tąpnięcie.

Emil Szweda