Spadki cen akcji budują nastrój korekty i zwątpienia w dobrą końcówkę roku, ale amerykańskie indeksy zachowały kontakt z maksimami wszech czasów i niewiele brakuje, by doszło do ważnego spotkania średnich z rekordami poprzedniej hossy.

W zakończonym tygodniu nastroje na globalnych rynkach akcji dyktowała słaba postawa Wall Street. W istocie indeksy amerykańskie należały do najsłabszych na świecie. Radykalne pogorszenie sentymentu wobec spółek sektora technologicznego spowodowało, iż centrum sceny zajął spadek indeksu Nasdaq Composite, który tracąc blisko 3 procent wzmocnił przekonanie rynku o słabej kondycji globalnej gospodarki.

Z perspektywy końca tygodnia doskonale widać, iż na Wall Street i w mniejszym stopniu na świecie trwało przesunięcie kapitału z segmentów postrzeganych, jako ryzykowne oraz ze spółek uzależnionych od sprzedaży w Europie i Azji. Inwestorzy amerykańscy wysłali w świat sygnał, iż w IV kwartale lepiej postrzegają bliską przyszłość spółek dających stabilne zyski w oparciu o lokalną gospodarkę niż przyszłość firm narażonych na recesyjne spowolnienie w Europie i Chinach. Zadanie ułatwiała seria lepszych od oczekiwań danych makro w USA.

Bez wątpienia częścią elementów wymuszających przesunięcia kapitału jest trwający sezon wyników, który na chwilę obecną można uznać za rozczarowujący. Na blisko 7 procent spółek z indeksu S&P500, które już opublikowały wyniki, mniej niż 60 procent pobiło prognozy analityków, gdy w przeszłości rzadko zdarzało się, by udział procentowy spółek bijących prognozy spadał poniżej 60 procent. Inaczej rzecz ujmując pierwsze publikacje raportów kwartalnych wskazują, iż firmy operują w na tyle słabym otoczeniu gospodarczym, iż nie mogą przeskoczyć poprzeczki oczekiwań postawionej najniżej od 2009 roku.

W części komentarzy amerykańskich analityków można doszukać się przenoszenia obaw na kolejny kwartał, co stawia w trudnym położeniu graczy uczestniczących w letnim rajdzie byków i kupujących nadzieję na dobrą końcówkę roku. Warto jednak szukać przeciwwagi dla pesymistycznego obrazu w fakcie, iż letnia hossa domagała się korekty a sezon wyników jest raczej okazją do realizacji zysków niż punktem przesilenia. Obrót towarzyszący ruchowi na południe jest niski. W sumie nie trudno zrozumieć chęć do realizacji zysków, gdy na progu minionego tygodnia zwyżka indeksu Nasdaq Composite – od początku roku – wynosiła ponad 20 procent a szeroki S&P500 był na 16-procentowym plusie.

Inaczej rzecz ujmując przecenę w USA należy traktować raczej w kategoriach korekty niż momentu przesilenia. W bliskim terminie, trwający sezon wyników może prowokować do realizacji zysków, ale stale trudno odkładać na bok scenariusz, w którym końcowe sesje roku przyniosą wyjście amerykańskich indeksów na nowe maksima trendów wzrostowych. Nie należy również odkładać na bok scenariusza, w którym na przełomie 2012 i 2013 DJIA czy S&P500 przetestują maksima wszech czasów, które wykreślono w szczycie poprzedniej hossy. Na dziś DJIA jest mniej niż 5 procent od rekordu w okolicach 14200 pkt. a S&P500 niespełna 9 procent od szczytu w rejonie 1550 pkt.

Przy obecnej atmosferze kilkuprocentowe zwyżki indeksów mogą wydawać się trudne do zbudowania, ale starczy przypomnieć, iż w ostatnich trzech latach zwyżki DJIA w IV kwartałach wynosiły po przeszło 7 procent w 2009 i 2010 roku oraz blisko 12 procent w roku 2011. W przypadku S&P500 trzeci kwartał roku 2009 dał skromną zwyżkę o niewiele ponad 5 procent, ale już w 2010 i 2011 wzrosty wyniosły po więcej niż 10 procent. W takim kontekście spotkanie dwóch, kluczowych indeksów z maksimami wszech czasów nie wydaje się wcale tak trudne, jak może to wyglądać na progu bieżącego kwartału. Rynek oglądany przez pryzmat korekcyjnych nastrojów rozlewających się dziś po świecie wygląda na słaby, ale do końca roku zostało jeszcze sporo czasu.

Adam Stańczak, Analityk DM BOŚ SA