Polska jeszcze nie idzie w kierunku Grecji z lat kryzysu 2008-2010, ale niewątpliwie zmierza w kierunku obecnej sytuacji Turcji, z dwucyfrową inflacją, silną deprecjacją złotego i wysokim kosztem obsługi długu publicznego - uważa prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC.

"Polska jeszcze nie zmierza w kierunku Grecji w latach 2008-2010, ale niewątpliwie zmierza w kierunku obecnej sytuacji Turcji, z dwucyfrową inflacją, silną deprecjacją złotego i wysokim kosztem obsługi długu publicznego" - powiedział cytowany w środowym komunikacie Gomułka.

Jego zdaniem o poziomie inflacji w Polsce decydują głównie zmiany dwóch cen: średniej płacy nominalnej w gospodarce oraz krajowej waluty w relacji do euro.

Według Gomułki wielu ekonomistów zauważyło rolę płac, ale niewielu docenia znaczenie wpływu kursu walutowego euro w stosunku do złotego, a przecież - jak wskazuje - Polski import z krajów strefy euro jest wielokrotnie większy niż import ze strefy dolarowej.

Ekonomista przypomina, że w latach 2018-2019 kurs euro wynosił około 4,25 zł.

"Tak zwany efekt Balassy-Samuelsona, wynikający stąd, że tempo wzrostu PKB na roboczogodzinę jest w Polsce o około 2 punkty procentowe wyższe niż średnio w krajach strefy euro, powinien dawać aprecjację złotego w tempie też około 2 proc. rocznie. Tymczasem zamiast takiej aprecjacji mieliśmy w latach 2020-2021 deprecjację złotego o około 10 proc., czyli w tempie około 5 proc. rocznie. Ta deprecjacja wyjaśnia praktycznie całkowicie, dlaczego inflacja w Polsce była w ostatnich dwóch latach wyższa niż w strefie euro" - tłumaczy Gomułka.

Zdaniem Gomułki pojawia się dodatkowy czynnik podnoszący inflację, czyli rosnące tempo wzrostu płac nominalnych. "Ten czynnik jest dość silny z racji niskiego bezrobocia i bardzo ekspansywnej polityki makroekonomicznej państwa, fiskalnej rządu (wysoki deficyt) i monetarnej NBP (niemal zerowa bazowa stopa procentowa i bardzo duże zakupy obligacji rządowych). Silny wzrost płac powinien z kolei podtrzymać deprecjację złotego. W sumie te dwa czynniki zaczynają więc teraz działać razem, co może prowadzić do wzmocnienia presji inflacyjnej w roku 2022" - dodaje.

Gomułka twierdzi, że znaczące zwiększenie przepływu środków do Polski w ramach Europejskiego Funduszu Odbudowy powinno zahamować czynnik inflacyjny. Dodaje, że już w czwartym kwartale tego roku mieliśmy otrzymać 4,7 mld euro, a w latach 2022- 2025 - około 50 mld euro, z czego około 20 mld euro w formie bezzwrotnej dotacji.

"Te środki znalazłyby się na rynku walutowym. Są one dostatecznie duże, aby nie tylko zatrzymać dalszą deprecjację złotego, ale spowodować nawet jakąś aprecjację" - podkreśla prof. Gomułka.