Po wtorkowej sesji można by powiedzieć, że Święty Mikołaj zaczął rajd od amerykańskiego parkietu. Można by, gdyby nie fakt, że on tam siedzi już od połowy października. Inwestorzy na pozostałych giełdach, a w szczególności na warszawskiej, czekają, kiedy wybierze się i do nich.

Można odnieść wrażenie, że nic nie jest w stanie zatrzymać hossy na Wall Street. Nic, poza tym, co się do niej walnie przyczyniło, czyli polityką Fed. Raczej nie nastąpi to dziś, mimo publikacji komunikatu z poprzedniego posiedzenia rezerwy federalnej. Niewiele wskazuje na to, by jego treść miała wystraszyć inwestorów. Gdyby tak było, baliby się już wczoraj. Tymczasem po kilkudniowych wahaniach, tamtejsze indeksy znów żwawiej ruszyły w górę, bijąc oczywiście kolejne rekordy. Dow Jones zyskał 0,2 proc., a S&P500 wzrósł o 0,5 proc.
Pewne wątpliwości w kwestii tego, czy amerykański optymizm udzieli się dziś inwestorom na pozostałych parkietach, może budzić cofnięcie się indeksów w końcowej części handlu.

Byki nie dostaną kolejnego prezentu z Japonii, gdzie bank centralny nie zmienił nic w swej polityce. Dobrą wiadomością była jednak już wtorkowa decyzja premiera Shinzo Abe o przełożeniu na 2017 r. kolejnej podwyżki podatku od sprzedaży, po tym jak w konsekwencji pierwszej japońska gospodarka doznała szoku porównywalnego z tym po tsunami z 2011 r. Wraz z jednoczesnym ogłoszeniem przedterminowych wyborów, Abe zlecił opracowanie kolejnego pakietu bodźców, mających pobudzić gospodarkę. Nikkei zniżkował dziś o 0,3 proc.
Nie można wykluczyć, że parkiety w Paryżu i Frankfurcie rozpoczną dzień od skorygowania wtorkowych silnych zwyżek. Dotyczy to szczególnie DAX-a, który wzrósł o 1,6 proc. Sugerują to lekko zniżkujące kontrakty na europejskie indeksy. Trudno przewidzieć, jak taki scenariusz wpłynie na sytuację na naszym rynku, który wyraźnie traci wigor, po wyskoku z minionego piątku. Wczorajsze jego zachowanie może budzić obawy. Całodzienny marazm i rachityczna reakcja na zdecydowane zwyżki na głównych giełdach świadczą o tym, że naszych inwestorów najwyraźniej coś gryzie. Z pewnością nie jest to bardzo przyzwoity wzrost gospodarczy i towarzyszące mu niskie stopy procentowe oraz umiarkowana deflacja. Nie można też za bardzo narzekać na wyniki spółek.

Tym czymś jest prawdopodobnie brak wiary we wzrosty, co może szybko się zmienić oraz brak kapitału, widoczny po bardzo niskich obrotach. Z poprawą tego drugiego czynnika może być większy kłopot. Trzeba też zauważyć, że zwiększały się one w fazie niedawnych spadków, a maleją w trakcie ostatnich trzech wzrostowych sesji.

Co gorsza, słabe wciąż są filary indeksu największych spółek, czyli sektor surowcowy, za wyjątkiem dobrze znoszących spadki na rynku miedzi akcji KGHM, nie najmocniejsza ostatnio branża energetyczna oraz podzielona stawka banków. Obrazu dopełnia fatalna kondycja walorów Orange. Swoje pięć minut mają za to silnie drożejące akcje „drugoligowców”, czyli Eurocash, Kernela, Synthosu i Asseco. Niemal we wszystkich tych przypadkach to pięć minut trwa równo od czterech sesji.
Na szczęście wczoraj obudził się też niewielki optymizm w segmencie małych i średnich spółek, choć tam właśnie najbardziej dotkliwie widoczny jest brak kapitału. W milionach sztuk można liczyć jedynie wolumen nielicznych groszówek. W przypadku prawie dwustu firm nie przekraczał on tysiąca sztuk, a mediana w tej grupie to kilkadziesiąt papierów na spółkę.

Roman Przasnyski, analityk niezależny