Obawy o to, że rynek przecenia możliwości oddziaływania ECB mogą zahamować marsz indeksów. Chyba, że S&P znowu wskaże na północ.

W środę mogliśmy obserwować coś w rodzaju korekty w biegu – na początku dnia indeksy traciły licząc się z zahamowaniem zwyżek na Wall Street. Ale ponieważ inwestorzy w USA po słabszym otwarciu, szybko zebrali siły, to i końcówka w Europie wypadła optymistycznie. FTSE zdołał zyskać 0,6 proc. (tu akurat w ciągu dnia mieliśmy zaledwie wahnięcie popytu), DAX stracił symboliczne 0,02 proc., CAC40 zyskał równie symboliczne 0,04 proc. Najsłabszy na kontynencie tradycyjnie był WIG20, który stracił 0,6 proc.

Inwestorzy w Azji nie mieli sprecyzowanego poglądu na przyszłość. Nikkei zyskał 0,1 proc., choć dane o sprzedaży detalicznej wskazały na jej 13,7-proc. spadek w kwietniu (m/m). To efekt podwyższenia podatku od konsumpcji, który wszedł w życie 1 kwietnia. Wynik jest słabszy niż oczekiwania ekonomistów (11,7 proc. spadku) i najsłabszy od 14 lat – podaje Bloomberg. Kospi stracił 0,2 proc., zaś na kwadrans przed końcem notowań indeks w Szanghaju spadał o 0,4 proc.

Inwestorzy w Europie, którzy przez ostatnich kilka sesji pompowali indeksy przed przyszłotygodniowym posiedzeniem ECB, zaczynają się powoli zastanawiać, czy aby nie wspięli się za wysoko i czy Mario Draghi faktycznie jest takim cudotwórcą, za jakiego go mają. Prawda jest jednak taka, że warunki gry dyktuje Wall Street, zaś jej postawa zależeć będzie m.in. od drugiego odczytu dynamiki PKB w I kwartale (oczekiwane jest 0,4 proc. spadku).

Emil Szweda