Pozbywający się kontroli akcjonariusze spółek otrzymują często premię w stosunku do ceny rynkowej. Drobni udziałowcy odpowiadający na wezwanie nie mogą na to liczyć.
Bardzo często bywa tak, że akcje spółki, która jest lub ma być przedmiotem nabycia, silnie rosną. Powodem mogą być oczekiwania inwestorów, liczących na możliwość uzyskania atrakcyjnej ceny w związku z obowiązkiem ogłoszenia wezwania. Przykładem na polskim rynku mogą być połączenie części Banku BPH z bankiem Pekao czy ostatnie połączenie spółek z branży farmaceutycznej: Torfarmu i Prospera. Wybór nie jest przypadkowy. Wiąże się z nimi bowiem bardzo ciekawa prawidłowość, niekorzystna z punktu widzenia akcjonariuszy mniejszościowych. Wiele pozostawia do życzenia sposób traktowania mniejszościowych akcjonariuszy.
W dużym skrócie, przepisy prawa zobowiązują tego, kto uzyskał pewien poziom zaangażowania w akcje spółki publicznej, do złożenia oferty pozostałym akcjonariuszom, w wyniku której będzie mógł on nabyć część lub całość pozostałych akcji. Taki zapis ma służyć ochronie akcjonariuszy mniejszościowych i pozwolić im na podjęcie decyzji, czy są wciąż zainteresowani byciem inwestorem spółki, w której pojawił się lub zmienił główny akcjonariusz. Zgodnie z prawem cena w wezwaniu powinna odpowiadać średniej cenie rynkowej z pewnego okresu poprzedzającego wezwanie lub cenie, jaką podmiot wzywający płacił za akcje spółki w ciągu ostatniego czasu w przeszłości (najczęściej dotychczasowym akcjonariuszom większościowym). Bardzo często pozbywający się kontroli dotychczasowi akcjonariusze otrzymują premię w stosunku do ceny rynkowej. Wydawałoby się, że premię taką powinni dostać również pozostali akcjonariusze odpowiadający na wezwanie. Nie jest to jednak tak oczywiste ze względu na istniejącą w polskich przepisach lukę. Chodzi o sytuację, gdy przedmiotem transakcji nie są bezpośrednio akcje spółki publicznej, ale inny podmiot, który te akcje posiada. Niestety bardzo często jest również tak, że jedynym istotnym majątkiem tego podmiotu są właśnie akcje spółki publicznej. Taka konstrukcja rodzi możliwość obejścia prawa, w której bazą dla określenia ceny w wezwaniu jest średnia cena rynkowa, często znacznie niższa od obliczonej na podstawie pośredniego nabycia. W istocie mamy więc do czynienia z dwoma grupami akcjonariuszy traktowanych w diametralnie różny sposób. Można mówić, że luka w prawie powinna być szybko zasypana. Dziwić może zachowanie nadzorcy, który nie wykazuje inicjatywy legislacyjnej, aby istniejący stan zmienić.