W sobotę w świat poszła zaskakująca wiadomość – negocjowany od ponad pół roku plan ratunkowy dla Cypru zakładać będzie nałożenie specjalnego podatku na depozyty bankowe. Depozytariusze stracą średnio około 9% posiadanych środków. Czy takie posunięcie jest słuszne, czy też po prostu konieczne?

Niestandardowe rozwiązanie, które Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Unia Europejska zdecydowały się przyjąć, wynika z wyjątkowej sytuacji, w jakiej znalazła się wyspa. Zadłużenie Cypru nie jest wprawdzie bardzo duże: na koniec 2012 wynosiło 87% PKB przy deficycie budżetowym na poziomie 5,5% PKB. Liczby te nie oddają jednak powagi sytuacji. Na skutek bowiem zeszłorocznego bankructwa Grecji oraz trudnej sytuacji greckich przedsiębiorstw i banków mocno ucierpiał cypryjski sektor bankowy, którego aktywa stanowią ponad 800% PKB wyspy. Straty na greckich operacjach były tak dotkliwe, że praktycznie wszystkie cypryjskie banki stały się niewypłacalne. Pomoc międzynarodowa potrzebna jest więc Nikozji po to, by dokapitalizować banki tak, by nie doszło do ich niekontrolowanego bankructwa.

Dwa problemy

Standardowe rozwiązanie, ćwiczone ostatnio w Hiszpanii, polegające na tym, że rząd pożycza od Unii Europejskiej środki na pomoc dla banków, nie mogło znaleźć tu zastosowania. Powody są dwa – jeden ekonomiczny, drugi polityczny. Po pierwsze dokapitalizowanie cypryjskich banków jest zbyt kosztowne. Kwota, o której mowa to około 10 miliardów euro, co stanowi 55% cypryjskiego PKB. Gdyby dopisać taką sumę do obecnego długu wyspy, to na koniec 2013 roku zadłużenie wynosiłoby ok. 150% PKB. To zaś jest na dłuższą metę nie do utrzymania. Z tego właśnie powodu MFW, mając świeżo w pamięci casus Grecji, nie chciał zgodzić się na rozwiązanie, które nie kończyłoby sprawy. Eksperci z Funduszu postawili warunek, że dług Cypru po przeprowadzeniu planu ratunkowego nie może wzrosnąć do poziomu, który groziłby kolejnym bankructwem.

Skoro więc Nikozja nie byłaby w stanie spłacić dziesięciomiliardowej pożyczki, czemu w ramach europejskiej solidarności nie darować jej części długu? Przecież dla strefy euro wyłożenie kilku miliardów nie byłoby dużym problemem. Tu jednak pojawiają się trudności polityczne.

Jedna trzecia depozytów w cypryjskich bankach pochodzi z zagranicy. W przypadku wkładów powyżej 100 tys. euro udział depozytariuszy spoza wyspy znacznie przekracza połowę. Szacuje się, że większość z nich stanowią bogaci Rosjanie. Co więcej, ich pieniądze nie trafiły tam przypadkiem. Cypr przyciągał niskimi podatkami (10% CIT oraz brak podatku od zysków z lokat) oraz – co ważniejsze – przymykaniem oka na to, skąd pochodzą wpłacane środki. Innymi słowy, cypryjskie banki oskarżane są o pranie brudnych pieniędzy. Z tego powodu w parlamentach w Niemczech czy Finlandii otwarcie mówiło się o poświęcaniu pieniędzy europejskich podatników na ratowanie rosyjskiej mafii.

Program daleki od ideału

Plan pomocowy uzgodniony w weekend miał być odpowiedzią na powyższe problemy. Z potrzebnych 10 miliardów euro 5,8 miliarda ma zostać zebrane z pieniędzy depozytariuszy. Oto jak: w poniedziałek (lub nawet dłużej) banki będą zamknięte – nie będzie można robić żadnych przelewów ani dokonywać wypłat. W tym czasie rząd pobierze z każdego rachunku do 100 tys. euro jednorazową opłatę wysokości 6,75% od posiadanych środków. Dla kwot powyżej 100 tys. euro podatek ma wynieść 9,9%.

Pozostała kwota pomocy dla banków zostanie wyasygnowana z funduszy MFW i UE. W poniedziałek parlament cypryjski ma zatwierdzić plan. Są jednak spore szanse, że negocjacje się przedłużą, gdyż propozycja UE wywołała bardzo silne protesty wśród mieszkańców wyspy. Niewykluczone, że podatek od najmniejszych depozytów zostanie obniżony do 3%, przy jednoczesnym wprowadzeniu dodatkowej 15% opłaty od środków powyżej 500 tys. euro. To byłby krok w dobrym kierunku, choć nowemu planowi wciąż daleko od ideału.

Nie uważam przyjętego rozwiązania za złe tylko dlatego, że depozytariusze stracą część środków. Wręcz przeciwnie – moim zdaniem wielu kryzysów dałoby się uniknąć, gdyby rządy nie gwarantowały wkładów bankowych. Ludzie wreszcie zaczęliby zastanawiać się nieco nad tym, czy powierzyć środki instytucjom prowadzącym ryzykowną politykę kredytową. Prywatny monitoring banków byłby, moim zdaniem, skuteczniejszy niż nadzór państwowy. Przyjęcie tego typu rozwiązania wymagałoby jednak głębszych zmian, na które szersze rzesze społeczeństwa nie są dziś przygotowane. Zmienić musiałaby się nie tylko mentalność, ale i prawo.

Tymczasem rozwiązanie cypryjskie nie ma wiele wspólnego z praworządnością. Ponieważ depozytariusz, gdy ma w banku mniej niż 100 tys. euro, nie może oficjalnie stracić, tę de facto stratę nazwano nadzwyczajnym podatkiem, kpiąc sobie z zasad państwa prawa. Tymczasem można było ten sam efekt uzyskać drogą legalną – wystarczyło zmusić do pokrycia strat wyłącznie depozytariuszy nieobjętych ubezpieczeniem (tych mających ponad 100 tys. euro). Wtedy kwota potrącona z rachunku musiałaby być większa – na poziomie około 17%. Dlaczego tego nie zrobiono? Nie wiem, ale prawdopodobnie nie chciał tego cypryjski rząd ze względu na naciski Rosji, która wcześniej pożyczyła Cyprowi 2,5 miliarda euro, uzyskując być może w zamian obietnicę, że nie dojdzie do „rzezi” rosyjskich depozytariuszy.

Mimo że Cypr stanowi jedynie 0,2% PKB strefy euro, wielu analityków obawia się, że przeprowadzony plan będzie miał szerokie reperkusje. Te intuicje zdaje się potwierdzać poniedziałkowa reakcja europejskich giełd. Nie sądzę jednak, by decyzja Nikozji zaowocowała paniką wśród depozytariuszy na południu Europy. Obywatele tamtych krajów powinni łatwo dać się przekonać, że sytuacja Cypru jest wyjątkowa i dlatego na pewno nie spotka ich ten sam los. Bez względu na to, jak ta sprawa się zakończy, cypryjski precedens z pewnością będzie miał wielkie znaczenie dla niemającej końca światowej historii kryzysów bankowych.

Maciej Bitner