Europejscy inwestorzy będą jeszcze kontemplować wyniki włoskich wyborów, ale pod koniec dnia czekać będą w napięciu na raport dotyczący polityki pieniężnej Fed. To wydarzenie będzie nadawało ton na rynkach nie tylko dziś, niezależnie od tego, co powie Ben Bernanke.

Przebieg poniedziałkowej sesji można uznać za zaskakujący, szczególnie w tej fazie, gdy nie były jeszcze znane wstępne wyniki wyborów we Włoszech. Widać było wyraźnie, że inwestorzy są przekonani o tym, że partia Berlusconiego nie zdobędzie większości. Źródło tej pewności było jednak zupełnie nieznane. Włoska scena polityczna daleka jest od przewidywalności, więc stawianie dużych pieniędzy na jakiekolwiek rozwiązanie przypomina ruletkę, a nie giełdę.

Mimo to indeksy po porannej stabilizacji ruszyły ostro w górę, a przodował w tym niemiecki DAX. Przez kilka godzin trzymał się 2,5 proc. powyżej piątkowego zamknięcia. Nie był to więc chwilowy wyskok lecz stabilna (w skali jednej sesji) tendencja. Załamała się ona po ogłoszeniu szacunkowych rezultatów głosowania. Okazało się, że prawdopodobnie ugrupowanie Berlusconiego będzie miało większość w senacie. Nawet gdyby tak nie było, (a wszystko na to wskazuje) stało się jasne, że rządzenie we Włoszech w najbliższym czasie nie będzie przypominało sielanki, a opozycja z „boskim” Silvio na czele może nieźle namieszać.

Końcówka handlu była już całkiem przeciętna, co można uznać za porażkę byków. W każdym razie wrażenie nie było najlepsze. DAX zyskał 1,45 proc., a wskaźnik w Paryżu wzrósł o zaledwie 0,4 proc.

Nasz rynek zachowywał się słabo. Warszawscy inwestorzy potrzebowali prawie pięciu godzin, by uwierzyć w to co się dzieje na głównych europejskich parkietach i podążyć za panującymi na nich tendencjami. Szczytowym osiągnięciem indeksu największych spółek był wzrost o nieco ponad 1 proc. Ostateczny bilans wyniósł 0,7 proc., ale znów to zasługa cudownego fixingu. Tuż przed nim wskaźnik znalazł się pod kreską. Obraz rynku nieco się poprawił, ale styl w jakim to nastąpiło nie daje wielkich nadziei.

Sesja na Wall Street zaczęła się od wzrostów importowanych z naszego kontynentu, a zakończyła spadkami. Dow Jones stracił 1,3 proc, a S&P500 zniżkował o 1,64 proc., spadając do 1490 punktów. Trudno przypuszczać, że Amerykanie aż tak bardzo zaniepokoili się wynikami wyborów we Włoszech, by przystąpić do tak zdecydowanej wyprzedaży akcji. Początek handlu był wzrostowy, przecena nastąpiła z opóźnieniem w stosunku do wyborczych informacji. Wyglądało to bardziej na pretekst niż przyczynę.

Śladem Wall Street poszły giełdy azjatyckie. Spadki notowano na wszystkich parkietach. Najmocniej ucierpiał Nikkei, tracąc ponad 2 proc. Na pozostałych parkietach skala zniżek była jednak znacznie mniejsza i nie przekraczała na ogół 1 proc.

Choć zza oceanu napłynie sporo danych makroekonomicznych, dotyczących rynku nieruchomości, nastrojów konsumentów i koniunktury w rejonie Richmond, kluczowe będzie wystąpienie Bena Bernanke. Przedstawi on w Senacie półroczny raport dotyczący polityki pieniężnej. Inwestorzy z najwyższą uwagą będą wypatrywać wątków dotyczących perspektyw wycofywania się z ultra luźnej polityki i skupu aktywów. To kwestia, która coraz bardziej będzie nurtowała graczy.

W kontekście silnych spadków na Wall Street i złych nastojów w Azji można się obawiać nieprzyjemnego dla byków początku handlu w Europie. Początkowo lepsze sygnały płynęły z obserwacji kontraktów terminowych na indeksy. Zyskiwały one rano po 0,2-0,3 proc., jednak z czasem znalazły się pod kreską.

Wiele zależeć będzie od komentarzy dotyczących włoskich wyborów. Już teraz nie brakuje opinii, że możemy mieć wkrótce do czynienia politycznym patem i kolejnym głosowaniem.

Roman Przasnyski