W nocy S&P zbliżył się na pół punktu do rekordu hossy, ale go nie pokonał. To zaś rodzi obawy, że rynek jest zbyt słaby lub dostrzega nowe niebezpieczeństwa i hamuje zwyżki w Europie.

Oczywiście rekord jest nieco fetyszyzowany. Gdyby S&P pobił go o punkt czy dwa i później utknął i tak nie miałoby to znaczenia. Bardziej niż brak wyznaczania nowego szczytu liczy się fakt, że od dwóch tygodni Wall Street stoi w miejscu, a to, że od tygodnia S&P znajduje się o dwa punkty od szczytu i nie może go naruszyć jest po prostu wygodnym punktem odniesienia (i zdarzeniem irytującym inwestorów).

Wczoraj na Wall Street inwestorzy początkowo sprzedawali akcje mimo dobrych wyników napływających z banków. Co ważne, tym razem wzrostowi zysków Goldman Sachs i JP Morgan towarzyszył także wzrost przychodów. Nie ma więc już podejrzeń o kreatywne podciąganie zysków i wyłudzanie premii, lecz jest wzrost biznesu oparty na aktywności klientów. Notowania banków wzrosły po publikacji raportów przyczyniając się do poprawy notowań w USA w ciągu dnia (od najniższego do najwyższego punktu sesji S&P zyskał 0,5 proc.).

W Azji inwestorzy nie potrafili dziś podjąć żadnych decyzji. Nikkei zyskał 0,9 proc., Kospi spadł o 0,2 proc. W Szanghaju akcje potaniały o 1 proc., w Hong Kongu o 0,2 proc. Poza Szanghajem i Tajwanem indeksy zmieniały się w wąskim zakresie.

Europa także nie ma powodów, by podejmować gwałtowne ruchy. Wypłata kolejnej transzy pomocy przez MFW dla Grecji była spodziewana, ostatecznie MFW gra rolę skruszonego ojca, który spuścił zbyt mocne lanie i przez moment chce nadrobić swój błąd hojnością. Wynik aukcji obligacji w Hiszpanii powinien być pomyślny dla rynków, ale najważniejsza będzie postawa Wall Street. Tu zaś decydować mogą zarówno dzisiejsze dane (zwłaszcza o koniunkturze w budownictwie mieszkaniowym) jak i sezon wyników. Wygląda na to, że inwestorzy nie dadzą się już nabrać na "wyniki lepsze od oczekiwań mimo spadku sprzedaży".

Emil Szweda