Choć sondaże wskazują na niewielką przewagę Obamy, wynik wyborów za oceanem będzie inwestorów trzymał w napięciu do samego końca. W takich warunkach trudno silić się na przewidywanie zachowania rynków.

Mimo nerwowej atmosfery, nienajlepszych danych makroekonomicznych i niesłabnących niepokojów związanych z Grecją i Hiszpanią, indeksy na głównych parkietach europejskich prezentują się znacznie lepiej niż wskaźniki na Wall Street. Poniedziałkowe spadki nie zmieniły tego obrazu w zasadniczy sposób.

Od dołka z 23 października DAX do ubiegłego piątku zyskał 2,7 proc. Po wczorajszej zniżce o 0,5 proc. skala zwyżki stopniała do 2,1 proc. Wyraźniej gorzej i bardziej nerwowo jest w Paryżu, gdzie cała fala wzrostowa wyniosła indeks w górę 1,2 proc. Mimo wzrostu o 1,4 proc., a więc znacznie skromniejszego niż we Frankfurcie, najlepiej prezentuje się londyński FTSE. W miniony piątek dotarł do szczytu z połowy września. Wczorajszy spadek o 0,75 proc., sprowokowany przez słabsze dane dotyczące aktywności w brytyjskich usługach, można uznać za korektę i próbę przetestowania siły byków. Reasumując, europejskie rynki robią wrażenie dość silnych. Ewentualne pomyślne rozwiązanie bieżących problemów Grecji i dalsze odroczenie hiszpańskich, mogłoby pozwolić na kontynuację zwyżek.

Na tym tle słabiutko wypada Wall Street. W czasie ostatnich sześciu sesji obserwujemy bardziej trend boczny niż zwyżkę. Trudno bowiem inaczej określić ruch, w wyniku którego S&P500 zyskał nieco ponad 0,5 proc. W dodatku znajduje się on nie przy wrześniowych szczytach, ale w okolicy dołka z końca sierpnia. Od trzech dni na nowojorskim parkiecie widać nerwowość, której trudno nie łączyć z wyborami prezydenckimi. Rozważania dotyczące tego kto wygra i jak na zwycięstwo danego kandydata zareagują rynki bardziej przypominają spekulacje znane z gier losowych niż racjonalne analizy. Najgorsza jest niepewność i to właśnie widać na giełdzie.

Dowodem na to jest huśtawka nastrojów, dostrzegalna także wczoraj. Indeksy kilkukrotnie zmieniały kierunek ruchu, by ostatecznie znaleźć się nieznacznie nad kreską.
Nasz rynek sprawia wrażenie, jakby silił się na niezależność od pozostałych parkietów europejskich. Jego obraz jest jednak zbliżony do tego co dzieje się za oceanem. WIG20 zyskał ostatnio 1,5 proc., ale głównie dzięki wyskokowi w trakcie jednej sesji i znajduje się wyraźnie poniżej szczytu z połowy września. Trudno przewidzieć, czy próby utrzymywania dobrej formy z ostatnich dwóch sesji są przejawem siły rynku, czy prysną, gdy tylko na świecie zobaczymy spadki.

Dziś spadki widać na głównych giełdach azjatyckich. Na godzinę przed końcem handlu Nikkei zniżkował o 0,4 proc. Shanghai Composite tracił 0,5 proc. Na pozostałych parkietach nastroje były zróżnicowane, ale zmiany niewielkie.

W oczekiwaniu na wynik wyborów w Stanach Zjednoczonych, inwestorzy na naszym kontynencie będą mieli okazję zareagować na kilka informacji makroekonomicznych. Opublikowane zostaną wskaźniki aktywności w usługach w strefie euro oraz dane o dynamice zamówień w niemieckim przemyśle.

Roman Przasnyski