Po czwartkowej serii słabych danych, indeksy za oceanem zwyżkowały. Nad obawami o kondycję amerykańskiej gospodarki górę wzięły nadzieje na jej ratowanie przez Fed.

W Europie można było w czwartek zauważyć trzy zjawiska. Pierwsze to nie mająca konkretnej przyczyny siła głównych parkietów. FTSE zyskał 1,4 proc., mimo rozczarowujących danych o sprzedaży detalicznej. DAX wzrósł o ponad 1 proc. Najgorzej wypadł CAC40, zwyżkujący o niecałe 0,9 proc.

Drugie to niezłe zachowanie się giełd krajów zagrożonych kryzysem. W Atenach zwyżka sięgała 1,4 proc., wskaźnik w Madrycie zyskał 0,6 proc. mimo złych sygnałów płynących z rynku długu. O niecałe 0,6 proc. w górę poszedł też indeks w Mediolanie.

Trzecie to spadki na większości rynków naszego regionu, czyli w Bukareszcie, Budapeszcie, Rydze, Bratysławie oraz w Stambule.

Na naszym parkiecie po trzech dniach bezruchu, byki zaczęły dawać słabe oznaki życia. Zwyżkę WIG20 o 0,6 proc. można uznać za sukces, choć na tle innych rynków wyglądamy bardzo blado. W ciągu czterech ostatnich sesji indeks zyskał 0,3 proc., lokując się w pobliżu tracącego 0,5 proc. wskaźnika w Madrycie i zyskującego 0,1 proc. indeksu w Atenach. W tym czasie DAX i RTS rosły po 3 proc., a S&P500 o 1,5 proc.

Interesującą sytuację mamy na wiodących giełdach światowych. W czwartek indeksowi we Frankfurcie zabrakło jedynie 43 punktów, czyli 0,4 proc. do zniwelowania całej majowej fali spadkowej. Pokonanie szczytów z 17 i 27 kwietnia miałoby istotne znaczenie z technicznego punktu widzenia. Otwierałoby drogę do ataku na szczyt z połowy marca, wieńczący trwającą od września ubiegłego roku sześciomiesięczną falę zwyżkową, w wyniku której DAX zyskał ponad 40 proc. Jednocześnie ostatni, czterodniowy rajd w górę, stanowi próbę zanegowania rysującej się kilkumiesięcznej formacji głowy z ramionami, zwiastującej możliwość spadku indeksu o kilkanaście procent.

Podobny scenariusz mamy w przypadku S&P500. Różnica polega na tym, że na Wall Street „łamanie” głowy z ramionami nie było w ostatnich dniach konieczne, bo nie zdołała się ona na dobre uformować. S&P500 ma też nieco dłuższą drogę do pierwszomajowego szczytu. Wynosi ona około 30 punktów, czyli 2 proc. Nie ulega wątpliwości, że indeks testuje ważny poziom oporu w okolicach 1375 punktów i od jego wyniku zależy kierunek ruchu w ciągu najbliższych dni, a może i tygodni. Wygląda na to, że nasi inwestorzy czekają z zapartym tchem na efekt tych zmagań.

Wczoraj do zasadniczych rozstrzygnięć nie doszło. Dow Jones i S&P500 zyskały po 0,27 proc. W ciągu dnia niedźwiedzie dwukrotnie próbowały dojść do głosu. Bez skutku, ale trudno się spodziewać, że tak łatwo dadzą za wygraną.

Dziś można się spodziewać w ich wykonaniu bardziej energicznych działań, zmierzających przynajmniej do skorygowania ostatniej fali zwyżek. Udało się to na giełdach azjatyckich. Nikkei zniżkował o 1,4 proc., a w Szanghaju spadki sięgały 0,1-0,6 proc. W Europie może być podobnie, co sugerowały spadające po 0,2-0,3 proc. kontrakty na główne indeksy.

Roman Przasnyski