Mawiają, że na rynkach wiele rzeczy jest wcześniej dyskontowanych. Tyle, czy można zawczasu wycenić coś, czego skutki jest trudno w pełni ocenić? Chyba nie do końca. Tym samym warto z dużą rezerwą podchodzić do zapewnień, iż Europa poradzi sobie z hiszpańskim problemem.

Prezes Narodowego Banku Polskiego przyznał dzisiaj, iż Hiszpania w przypadku, kiedy poprosiłaby o pomoc w dokapitalizowaniu tamtejszego sektora finansowego, mogłaby liczyć na fundusze z EFSF i MFW, czyli tak zwanego „firewalla”. Prof. Marek Belka odmówił jednak komentarza, na ile ocenia, iż pomoc dla Madrytu jest realna. W zamian za to odparł, iż problemy Hiszpanii wydają się niewielkie w porównaniu z tym, co dzieje się w Grecji. Można się z tym zgodzić w kwestii stopnia zaawansowania kryzysu, ale już nieco inaczej to wygląda, jeżeli spróbujemy zastanowić się jakie jest tzw. pole rażenia potencjalnego hiszpańskiego bailoutu.

Wydaje się, że rynki szybko zweryfikowałyby perspektywy dla Włoch, oraz Portugalii. W pierwszym przypadku zaczęto by dokładniej przyglądać się posunięciom premiera Montiego i oceniać na ile podejmowane przez niego działania są w stanie usunąć strukturalne problemy tamtejszej gospodarki i ograniczyć nadmierne zadłużenie. W drugim okazałoby się, iż Lizbona nie jest w stanie wrócić na rynki finansowe w połowie 2013 r. i konieczny będzie drugi bailout – rentowności 10-letnich obligacji kształtują się obecnie w rejonie 12,5 proc. wobec granicznych poziomów tolerancji 6,5-7,0 proc. Tymczasem tak zwany firewall, na który powołuje się prezes NBP, mógłby w sytuacji konieczności wsparcia także Włoch i Portugalii okazać się niewystarczający.

Z kolei premier Hiszpanii, Mariano Rajoy konsekwentnie odrzuca możliwość ubiegania się o pomoc z zewnątrz. Tyle, że po tym jak wczoraj nie poznaliśmy szczegółów dokapitalizowania Bankia (mowa o 19-23 mld EUR, tą drugą wartość podaje agencja dpa), rynki zaczęły się obawiać, iż hiszpański rząd nie ma zbytnio pomysłu skąd wziąć pieniądze, a idea, aby przekazać tej instytucji rządowe obligacje, które następnie Bankia wykorzystałaby, jako zabezpieczenie dla pożyczek bezpośrednio z ECB, chyba nie do końca może się sprawdzić. Oficjalnie przedstawiciele banku centralnego nie odrzucili tego rozwiązania, ale nieoficjalnie mówi się o tym, iż ECB mógłby nie być zbyt chętny na taki precedens. Były członek ECB, Lorenzo Bini-Smaghi twierdzi, iż warunki takiej operacji dyktowałby bank centralny, a nie hiszpański rząd, a sporną kwestią może być też ogromna kwota dokapitalizowania.

Niezależnie od tego, gdzie faktycznie tkwi linia sporu, inwestorzy coraz bardziej obawiają się, że Hiszpania zostanie zmuszona pójść drogą Irlandii, która przez konieczność dokapitalizowania własnych banków została zmuszona do ubiegania się w 2010 r. o zewnętrzną pomoc finansową. Jeszcze wczoraj gazeta El Mundo wskazywała na trzy inne instytucje, które mogą podzielić losy Bankia…

Tymczasem po wczorajszych wypowiedziach hiszpańskiego premiera można odnieść wrażenie, iż winę na to, iż rentowności tamtejszych obligacji systematycznie pną się w górę (wczoraj 10-letnie papiery naruszyły poziom 6,50 proc.) stara się on zrzucić na zamieszanie wokół Grecji. Tyle, że kto jest na tyle naiwny? Zgoda, nadal jest pewne ryzyko, że wybory 17 czerwca wygra SYRIZA, ale chyba już nieco mniejsze, niż jeszcze 2-3 tygodnie temu (patrz ostatnie sondaże faworyzujące Nową Demokrację). Ale nawet, jeżeli wybory 17 czerwca wygrają ND i PASOK to euforia będzie krótka, inwestorzy szybko przypomną sobie, iż prawdziwym testem lojalności Greków będzie konieczność zaakceptowania dodatkowych oszczędności na 11,5 mld EUR do końca czerwca.

Tym samym znacząco rośnie ryzyko, iż scenariusz bailoutu dla Hiszpanii zacznie realizować się już w lipcu-sierpniu. Chyba, że wcześniej zostaną podjęte stosowne działania przez euro decydentów, które mogłyby temu zapobiec – niemniej o tym, iż środki z EFSF, ESM i ECB raczej nie zostaną użyte na ratowanie hiszpańskich instytucji pisałem wcześniej.

Dodatkowo brak aktywności ECB na rynku długu (program SMP był zawieszony 12 tydzień z rzędu), a także krytyczne wypowiedzi Mario Draghiego pod adresem polityków (w podtekście dawał do zrozumienia, iż Francuzi i Niemcy powinni dojść do porozumienia), sugeruje, iż po zaplanowanym na 6 czerwca posiedzeniu ECB nie należy wiele oczekiwać. Pozytywne niespodzianki, jeżeli już, mogą pojawić się po zaplanowanym na 19-20 czerwca posiedzeniu FED, a także odbywającym się wcześniej, bo 18-19 czerwca spotkaniu G-20 – czy uda się wywrzeć skuteczną presję na europejskich decydentów.

W kalendarzu nie mamy dzisiaj wielu publikacji – uwagę przykują dane nt. indeksu zaufania Conference Board za maj. Oczekuje się jego wzrostu do 70 pkt., ale po tym jak mieliśmy dość dobry odczyt indeksu nastrojów Uniw. Michigan w zeszły piątek, apetyty inwestorów mogą być większe. Niemniej i tak kluczowa będzie dopiero końcówka tygodnia za sprawą comiesięcznych danych publikowanych przez Departament Pracy USA.

EUR/USD – Okolice 1,25 nie są tzw. twardym dnem
Niezależnie od faktu eskalacji obaw o Hiszpanię, można odnieść wrażenie, iż rynek EUR/USD zdaje się łapać krótkoterminowe dno w okolicach 1,25. Choć aby to w pełni ocenić, należy poczekać na reakcję Amerykanów na ostatnie informacje – wczoraj nie byli oni aktywni ze względu na Dzień Pamięci. Wczorajsze obawy, iż utworzona na otwarciu nowego tygodnia luka wzrostowa może zostać częściowo zakryta, okazały się słuszne. Została ona zniwelowana w całości – notowania spadły w nocy w okolice 1,2508.

Wprawdzie w kolejnych godzinach rynek odbił się w stronę 1,2550-70 (te poziomy notowaliśmy rano), to trudno jednoznacznie ocenić na ile jest to trwały ruch. Patrząc na koszykowe wykresy BOSSA widać, iż w przypadku BOSSA EUR ustanowiliśmy w ubiegłym tygodniu nowe, tegoroczne dno, co świadczy, iż wspólna waluta jeszcze osłabnie (nawet, jeżeli w najbliższych 3 tygodniach zobaczymy próby niewielkiego odbicia). Z kolei w przypadku BOSSA USD widać, iż nie udało się trwale wyjść ponad widoczny na wykresie tygodniowym obszar konsolidacji, co może zwiastować pewną korektę w najbliższych 3 tygodniach. I na to liczy część inwestorów. Tylko, czy w takiej sytuacji ruch ten nie będzie znacznie płytszy i obfitujący w większe ruchy w ramach szerszej konsolidacji?

Teoretycznie taka korekta mogłaby zakończyć się dopiero w okolicach wspomnianego już posiedzenia FED (20 czerwca), a więc też po wyborach parlamentarnych w Grecji i Francji (17 czerwca). Jej teoretyczny zasięg to 1,2800-1,2950, ale nie powinniśmy się tego sztywnie trzymać. W krótkim okresie – obserwujemy na ile ostatnie dna (1,2495-1,2508) są trwałe – być może rynek będzie chciał dzisiaj je ponownie przetestować. Mocny opór to już okolice 1,2580, a potem 1,2625.

Marek Rogalski