Giełdy czekały na wyniki, ale jeden scenariusz zaczęły obstawiać już wczoraj: na jednomyślność w rządzeniu Stanami Zjednoczonymi nie ma co liczyć. To dla nich jednocześnie zła i dobra informacja.
Wszystko wskazuje na to, że błękitnej fali jednak nie będzie. Tym mianem określano przejęcie pełni władzy w USA przez demokratów. Tymczasem nawet jeśli Joemu Bidenowi uda się ostatecznie wygrać, demokraci będą mieli problem ze zdobyciem większości w Senacie. Pełnia władzy skupiona w jednym obozie zwiększała tymczasem szanse na aktywną walkę z pandemicznym kryzysem, a konkretnie zasypanie gospodarki miliardami dolarów z federalnego budżetu.
Impuls fiskalny, którego nie zablokowałaby któraś z izb Kongresu, to było to, na co liczyli inwestorzy. „Znacząco spada prawdopodobieństwo dużej stymulacji fiskalnej w Stanach Zjednoczonych. Zarówno w scenariuszu status quo (republikanin w Białym Domu i podzielony Kongres), jak i w scenariuszu z prezydentem Bidenem i podzielonym Kongresem szanse na uchwalenie dużych, kompleksowych pakietów fiskalnych będą bliskie zeru” – komentowali wczoraj doniesienia zza oceanu ekonomiści Pekao SA. W podobnym tonie wypowiadali się też inni analitycy.
Takie przekonanie, poparte dotychczasowymi doświadczeniami z tego, jak USA stymulowały gospodarkę i na jakie przeszkody pomysły administracji Trumpa trafiały w Kongresie, jest wśród analityków niemal powszechne. Jakby tego było mało, już wczoraj zaczął się materializować drugi, nie najlepszy scenariusz. Prezydent Trump ogłosił, że jest pewny zwycięstwa, zanim jeszcze policzono wszystkie głosy. Do tego zarzucił oponentom manipulacje wyborcze i zapowiedział skierowanie do Sądu Najwyższego wniosku o zakończenie liczenia głosów. To zaś zwiększało ryzyko destabilizacji sceny politycznej w USA, wstrząsanej powyborczymi protestami.
Tyle teoria. Przy tak dużej niepewności giełdy powinny kończyć dzień na czerwono. Ale stało się inaczej, a w ciągu dnia, zwłaszcza na sesjach europejskich, nastroje falowały. Co jasno pokazywało, że – po pierwsze – wyrównany wyścig po prezydenturę nie był tym, czego się spodziewano na rynkach. I – po drugie – jest duży problem z interpretacją tego, co się właściwie wydarzyło. Z jednej strony spadek szans na budżetowe wsparcie gospodarki trzeba by było potraktować negatywnie, skoro ryzyko drugiego dna recesji związanej z pandemią jest duże. Z drugiej jednak brak fiskalnego zastrzyku oznacza mniej amerykańskich obligacji na rynku, co już podbija ich ceny do dawno nienotowanych poziomów.
Takich interpretacyjnych wątpliwości było zresztą więcej. Wygrana Bidena nie musi być korzystna dla rynków akcji. To on zapowiadał podnoszenie podatków, więc dla giełd lepszym prezydentem byłby Trump. Jak przypomina Przemysław Kwiecień, ekonomista firmy brokerskiej XTB, to właśnie republikanin doprowadził do obniżenia podatków korporacjom, a poza tym był otoczony ludźmi, którzy na giełdzie mieli ulokowane olbrzymie majątki, więc można było zakładać, że jego administracja nie będzie chciała zrobić rynkowi krzywdy. – Biden nie ma tego giełdowego fetyszu – przekonuje Przemysław Kwiecień. Mimo to im więcej danych wskazywało, że to Biden zyskuje przewagę w wyścigu, tym bardziej rósł optymizm na rynkach akcji.
Giełdy w Europie kończyły dzień na zielono. Niemiecki indeks DAX wczoraj urósł o 1,95 proc., francuski CAC-40 o 2,44 proc., a brytyjski FTSE-100 zyskiwał 1,67 proc. Co więcej, mocno otworzyły się również giełdy amerykańskie. Indeks DJIA rósł o 2,24 proc., zaś S&P 500 o 2,89 proc. I można to interpretować również w ten sposób: brak niebieskiej fali nie musi być wcale zły, bo nawet jeśli Biden wygra, nie będzie w stanie podnieść podatków od zysków kapitałowych. A takie zapowiedzi składał w kampanii wyborczej. – Środowe reakcje rynków należałoby traktować z przymrużeniem oka. Było zbyt dużo niewiadomych, by podejmować decyzje. Poza tym wybory w USA będą miały znaczenie, ale raczej w krótkim terminie. Dla Europy – w tym Polski – ważniejsze będą wydarzenia lokalne, zwłaszcza te związane z pandemią – uważa Przemysław Kwiecień.