Ci, co mieli mocne nerwy i kupili akcje pod koniec marca, wygrali. To na ryzykownych inwestycjach można było najwięcej zarobić w poprzednim kwartale.
DGP
Wystarczy zestawić zmiany głównych indeksów warszawskiej giełdy czy wyceny funduszy o akcyjnych profilach, by odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego ryzykowne inwestycje mogą teraz jak magnes przyciągać kapitał. Indeks największych spółek notowanych na GPW, czyli WIG-20, w ciągu II kwartału zyskał 16,3 proc. Bardziej ryzykowne akcje z portfela WIG-80 (mniejsze płynne spółki) wzrosły w tym czasie o ponad 30 proc. Ale to nic w porównaniu z wynikami, jakie wykręciły w II kwartale niektóre fundusze.
Z zestawień publikowanych przez Analizy.pl wynika, że absolutnym liderem pod względem wypracowanej stopy zwrotu w „kwartale covidowym” był fundusz Rockbridge Gier i Innowacji, który 70 proc. swoich aktywów lokuje w akcje polskich spółek gamingowych i w firmy uważane za innowacyjne. Wartość jednostki uczestnictwa funduszu, którego profil inwestycyjny mieści się w kategorii inwestycji obarczonych ryzykiem, wzrosła w tym czasie o ponad 80 proc.
Ekspertów takie wyniki nie dziwią. Zwracają uwagę, że gdy epidemia COVID-19 zaczęła doskwierać krajom europejskim, a kolejne rządy decydowały się na radykalne środki w walce z nią, wprowadzając lockdown, na rynku wybuchła panika, a spadki cen akcji były bezprecedensowe. W kolejnych tygodniach, gdy było już jasne, że zostaną uruchomione gigantyczne programy pomocowe, w które włączą się banki centralne, nastąpiło odreagowanie w drugą stronę.
– Wprowadzane ogromne programy osłonowe i działania pobudzające wzrost gospodarczy zapobiegły najgorszym scenariuszom oraz zapewniły napływ kapitału na rynek akcji – mówi Waldemar Markiewicz, prezes Izby Domów Maklerskich. A Ryszard Rusak, dyrektor inwestycyjny ds. akcji w Generali Investments TFI, dodaje, że inwestowaniu na giełdzie sprzyja też poprawa nastrojów związana z lepszymi prognozami dla globalnej gospodarki na II połowę roku. Do tego słabe notowania dolara wspierają rynki wschodzące.
– Na to wszystko należy nałożyć efekt migracji inwestycji w kierunku bardziej ryzykownych aktywów, co jest naturalne w środowisku rekordowo niskich stóp procentowych. Zyskują na tym akcje oraz obligacje o ratingu inwestycyjnym. Bo nadal funkcjonujemy w otoczeniu o podwyższonej zmienności, gdzie kluczowa jest staranna selekcja emitentów – mówi Ryszard Rusak.
Ale nawet jeszcze przed serią obniżek stóp procentowych zysk z tzw. bezpiecznych inwestycji był raczej mizerny. Kupując dwuletnią obligację skarbową na początku kwietnia, gdy była ona jeszcze nieźle oprocentowana w porównaniu do bankowych lokat (2,1 proc. rocznie versus 1,6 proc.), po trzech miesiącach doliczone odsetki to 0,52 proc. Czyli kupując jedną obligację za 100 zł, inwestor zyskał nieco ponad 50 groszy. Nic więc dziwnego, że osoby, które nie lubią ryzyka, ale raczej stały i stabilny zwrot, rozglądały się za alternatywnymi formami lokowaniu kapitału – czyli np. nieruchomościami.
Ale na tym rynku II kwartał nie był najlepszy, co wynika z symulacji Bartosza Turka, analityka firmy HRE Investments. Biorąc pod uwagę przeciętną kwartalną rentowność najmu (1,3 proc.) i spadek cen ofertowych (ok. 2,5 proc. w porównaniu z I kwartałem), można przyjąć, że kupno mieszkania, by je wynająć, dało zwrot o 1,2 proc. niższy względem początku roku.
– Oczywiście jest to tylko czysto teoretyczne rozważanie, bo nie mamy jeszcze danych o cenach transakcyjnych, a samych mieszkań na wynajem nie kupuje się na trzy miesiące ze względu na wysokie koszty transakcyjne. Taka inwestycja ma sens na co najmniej kilka lat. Dlatego bardziej sensowne jest porównywanie w długim okresie. W tym wzrost wartości nieruchomości zazwyczaj jest na poziomie 1–2 pkt proc. ponad inflację, a takie drożejące mieszkanie pozwala też zarobić oczywiście na wynajmie. Dziś w Polsce racjonalne jest przyjmowanie rentowności wynajmu na poziomie 4–5 proc. rocznie, ale z czasem ten wynik powinien maleć wraz z rosnącymi cenami mieszkań – podkreśla Bartosz Turek.
Według niego w kolejnych miesiącach inwestycja w nieruchomości zdecydowanie będzie wygrywać z bankowymi lokatami czy obligacjami skarbowymi. Przeciętny depozyt daje zarobić mniej niż 0,5 proc. rocznie i na tym tle 4–5-procentowa rentowność wynajmu jest bezkonkurencyjna. Ale fachowcy od rynku kapitałowego widzą raczej utrzymanie trendu z II kwartału, czyli dalszy napływ w stronę bardziej ryzykownych aktywów, bo nadal mają one potencjał wzrostu. Zarządzający Generali Investments TFI zakładają np., że polskie fundusze akcyjne powinny przynieść w perspektywie nadchodzącego roku od 5 proc. do 15 proc. zysku, a w przypadku funduszy opartych na rynkach krajów rozwijających się zakładają wzrost od 2 proc. do 12 proc.
Według Waldemara Markiewicza to, co się wydarzyło w II kwartale, to też szansa na odbudowę pozycji rynku kapitałowego, który przez poprzednie kilka lat był w kryzysie. W ostatnich miesiącach większość nowych rachunków otwierali bowiem młodzi inwestorzy, którzy chcieli wykorzystać bieżącą sytuację, dużą zmienność i potencjalne okazje na giełdzie