Uczestnicy formatu OPEC+ (Organizacja Państw Eksportujących Ropę Naftową oraz państwa trzecie, w tym Rosja) zgodzili się na historyczne cięcie wydobycia surowca rzędu 9,7 mln baryłek dziennie (względem stanu na listopad 2018 r.), choć przez cały weekend porozumienie wisiało na włosku za sprawą Meksyku żądającego dla siebie preferencji. Ze względu na wymogi czasu szczyt odbył się w formie wideokonferencji.
Układ został wsparty przez kolejnych producentów, w tym Stany Zjednoczone. W realnym działaniu z rynku miałoby zniknąć nawet 19 mln baryłek dziennie, czyli blisko 20 proc. światowej podaży. Tak szeroka współpraca nie ma precedensu, jednak nie jest pewne, czy pozwoli trwale ustabilizować ceny surowca. Nawet obecne, bezprecedensowe cięcia nie muszą zrównoważyć skutków pandemii COVID-19. Zwłaszcza że konieczna jest jeszcze ich implementacja.
Kryzys naftowy wybuchł ze względu na drastyczny spadek zapotrzebowania na ropę w Chinach, a potem w kolejnych państwach w Europie i na całym świecie. Redukcja popytu i zarazem stopniowa obniżka cen surowca postępowały, choć początkowo sytuacja pozostawała względnie stabilna. Rynek załamał się w pierwszy weekend marca, kiedy doszło do wybuchu regularnej wojny cenowej między Rosją a Arabią Saudyjską. Moskwa zerwała wówczas uprzednio obowiązujące (od końca 2016 r.) porozumienie OPEC+, zaś Rijad zadeklarował zwiększenie wydobycia do maksimum i przedstawił niespotykane wcześniej upusty cenowe. Efektem stało się najsilniejsze załamanie rynku naftowego od czasu… pierwszej wojny w Zatoce Perskiej: 9 marca cena ropy brent spadła o 31,5 proc.
Kolejne tygodnie przyniosły dalsze pogorszenie się sytuacji, doprowadzając do zupełnego chaosu. Spadek popytu na paliwa stał się tak ogromny, że ceny zaczęły notować historyczne minima, a produkcja i eksport wybranych gatunków ropy przestawały być opłacalne. Pomimo spadającego przerobu w rafineriach, poszczególne koncerny wciąż starały się unikać ograniczeń w wydobyciu, co sprawiło, że zaczęły się zapełniać magazyny, w tym tankowce, służące teraz nie do transportu surowca, ale do średnioterminowego składowania niepotrzebnych wolumenów.
W rezultacie na początku kwietnia zaczęto szacować, że zdolności magazynowych na świecie starczy jeszcze na dwa, trzy miesiące, a obecna nadpodaż ropy naftowej to nawet 25 mln – 30 mln baryłek dziennie, czyli 50-krotnie więcej niż łączne zapotrzebowanie w Polsce. Przedstawiony kontekst pomaga zrozumieć, dlaczego producenci surowca nie mieli innego wyjścia, jak tylko wrócić do stołu rozmów.
Oczywiście duże znaczenie miały naciski Stanów Zjednoczonych na Arabię Saudyjską i Rosję (to pierwszy raz od 35 lat, gdy amerykański prezydent ingerował w rynki naftowe). Redukcja wydobycia i tak musiałaby jednak nastąpić ze względu na realia rynkowe i brak wolnych magazynów/tankowców. Przyjęcie sformalizowanego porozumienia pozwala natomiast częściowo przejąć kontrolę nad rozwojem wydarzeń i zminimalizować straty z tytułu konieczności zamrażania odwiertów i wstrzymywania inwestycji.
Czy możemy jednak mówić o trwałej stabilizacji rynku naftowego? Jak się wydaje, do tego jeszcze bardzo daleka droga. Po pierwsze, nikt na dobrą sprawę nie wie, jak będzie się rozwijać pandemia, a zwłaszcza czy i kiedy uderzy druga fala COVID-19. Po drugie, zawarte właśnie porozumienie musi jeszcze zostać faktycznie wdrożone. To zaś może się okazać wysoce problematyczne, jeżeli wziąć pod uwagę skalę zakładanych cięć. Tak drastyczna redukcja może powodować trudności czysto techniczne, jak i wywoływać opór poszczególnych spółek (stronami układu są państwa, a nie koncerny).
Dla przykładu wystarczy wskazać, że w ramach poprzedniego porozumienia OPEC+ Rosjanie byli zobowiązani redukować wydobycie o zaledwie 300 tys. baryłek dziennie (obecnie muszą ściąć wydobycie o 2,5 mln baryłek), a i tak cel ten nie był przez nich w pełni realizowany. Poszczególne koncerny – w dużej mierze Rosnieft – były mniej chętne do wdrażania cięć, bo traciły na nich więcej niż niektórzy konkurenci (za sprawą charakterystyki portfolio wydobywczego oraz krajowej polityki fiskalnej).
Po trzecie zaś, uzgodnione cięcia produkcji, choć bezprecedensowej wielkości, w dalszym ciągu mogą okazać się zbyt małe. Porozumienie OPEC+ będzie obowiązywać dopiero od maja, co prawdopodobnie oznacza, że magazyny na całym świecie będą się szybko zapełniać przez kolejne dwa i pół tygodnia. Co więcej, gdy ograniczenia wejdą już w życie (załóżmy nawet, że faktycznie zostaną w pełni wykonane), to przynajmniej w kolejnych tygodniach spadki po stronie popytu mogą pozostawać niezrównoważone. Kluczowym czynnikiem pozostaje to, jak w ujęciu globalnym będzie się rozwijać pandemia.
Najnowsze porozumienie OPEC+ daje branży więcej czasu do zaadaptowania się do panujących realiów, jednak samo w sobie nie rozwiąże kryzysu. Jeżeli ograniczenia w transporcie przeciągną się na III kwartał, a do tego dojdzie globalna recesja, dla wielu koncernów będzie to katastrofa. Możliwe, że w kolejnych miesiącach obserwatorów rynku może czekać powtórka z rozrywki w postaci dalszych cięć produkcji. Kolejny szczyt OPEC+ ma odbyć się 10 czerwca.