Na Wall Street w poniedziałek kontynuacja solidnych wzrostów z ubiegłego tygodnia. Inwestorzy zastanawiają się, czy rynki akcje osiągnęły już najniższy poziom i mamy do czynienia z odbiciem. W centrum uwagi pozostają społeczne i gospodarcze skutki pandemii koronawirusa.

Dow Jones Industrial na zamknięciu zyskał 691 pkt, czyli 3,19 proc. i wyniósł 22.327,48 pkt.

S&P 500 wzrósł o 85 pkt, czyli 3,35 proc. i wyniósł 2.626,65 pkt.

Nasdaq Comp. poszedł w górę 272 punktów, czyli 3,62 proc., do 7.774,15 pkt.

„Pełny zakres kryzysu gospodarczego jest wciąż nieznany, a rynki akcji i obligacji nadal są narażone na znaczne ryzyko związane z wynikami, obniżkami ratingów i rekomendacji, a także zmianami regulacyjnymi” – powiedział Eric Robertsen, szef globalnej strategii makro w Standard Chartered.

W poniedziałek rósł zwłaszcza sektor ochrony zdrowia, w tym akcje Johnson & Johnson, które zyskiwały kilka proc., gdyż firma planuje rozpocząć najpóźniej do wrześniu badania kliniczne I fazy szczepionki na koronawirusa COVID-19. W górę szły też m.in. McKesson o 9 proc. i Universal Health 6 proc.

Zyskiwał też sektor IT - Intel i Microsoft rosły po kilka proc. Rosły też papiery m.in. Alphabet i Amazona.

Procter & Gamble lekko szedł w górę, gdyż analityk Jefferies podniósł rekomendację dla akcji spółki do "kupuj" z "trzymaj".

Pomimo poprawy nastrojów na giełdach, a także przedstawienia przez szereg rządów i banków centralnych na świecie hojnych programów wsparcia gospodarek w obliczu skutków pandemii koronawirusa, inwestorzy obawiają się, że działania podejmowane przez rządy i banki centralne będą niewystarczające.

Bank centralny Chin obniżył w poniedziałek 7-dniową stopę reverse repo o 20 pb do 2,20 proc. To najmocniejsze cięcie tej stopy od 2015 r. Bank wpompował w sektor bankowy 50 mld juanów (7,1 mld USD), aby poprawić płynność.

„Większa niż zwykle obniżka stóp jest wyrazem gotowości Chin do przyłączenia się do skoordynowanych akcji na świecie na rzecz stabilizacji gospodarczej. Małe i średnie firmy upadają z powodu braku płynności” - powiedział Raymond Yeung, główny ekonomista Chin w Australii i Nowej Zelandii, Banking Group.

Premier Australii Scott Morrison poinformował, że rząd przeznaczy 130 mld dolarów australijskich (ok. 80 mld USD) na ratowanie miejsc pracy. Pakiet obejmuje 1.500 AUD (nieco ponad 920 USD) dopłaty do pensji na każdego pracownika; suma będzie wypłacana pracodawcy co dwa tygodnie.

Rząd Australii zaostrzył też ograniczenia dotyczące zagranicznych przejęć, zapewniając, że wszystkie planowane zagraniczne inwestycje w australijskie przedsiębiorstwa będą skontrolowane przez władze, niezależnie od wartości inwestycji.

W ciągu sześciu dni od uruchomienia programu luzowania ilościowego (QE) Bank Rezerw Australii wszedł już w posiadanie 2,5 proc. rynku papierów wartościowych, kupując obligacje o wartości 24 mld dolarów australijskich (14,8 mld USD).

Bank Izraela obniżył wymogi kapitałowe dla komercyjnych pożyczkodawców o pełny punkt procentowy, a także wezwał ich zarządy do rewizji polityki wypłat dywidend i wykupu akcji własnych. Minimalny współczynnik kapitału podstawowego Tier 1 spadnie do 9 proc. w przypadku dużych banków i 8 proc. w przypadku średnich i małych pożyczkodawców.

Prezydent USA Donald Trump przedłużył też do końca kwietnia wytyczne rządu mające na celu ograniczenie rozprzestrzeniania się koronawirusa. Pierwotnie miały one obowiązywać do poniedziałku. Wśród nich jest m.in. apel o unikanie podróży i składania wizyt, które nie są konieczne. Starszym osobom zaleca się pozostanie w domu, a firmom pracę zdalną.

Trump mówił w ubiegłym tygodniu, że ma nadzieję, iż Stany Zjednoczone "otworzą się" przed Wielkanocą. Deklaracja ta spotkała się z krytyką ekspertów medycznych, ostrzegających, że taki scenariusz przyczyniłby się do rozprzestrzenienia się epidemii.

Trump ocenił w niedzielę, że prawdopodobnie na Wielkanoc przypadnie w USA szczyt umieralności na koronawirusa. Wyraził przy tym nadzieję, że po tej dacie uda się odwrócić trend. Łączną liczbę zgonów - bazując na prognozach ekspertów z Białego Domu - oszacował na od 100 do 200 tys. Zastrzegł, że gdyby nie działania jego administracji, to ofiar śmiertelnych epidemii mogłoby być nawet ponad 2 miliony.

Jeszcze przed miesiącem Trump twierdził, że epidemia w USA jest pod kontrolą i porównywał koronawirusa do grypy. Spotyka go za to teraz ostra krytyka ze strony Demokratów. Przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi oceniła w niedzielę, że "jego początkowa negacja (epidemii) była śmiertelna".