Wagner: Powrót na ścieżkę wzrostu, a przynajmniej wyrwania się ze spadków, będzie dużo łatwiejszy niż w kryzysie z 2009 r.
dr Marco Wagner, starszy ekonomista Commerzbanku fot. Materiały prasowe / DGP
Czy w obecnej sytuacji możliwa jest powtórka kryzysu z 2009 r.?
Sądzę, że nie. W 2009 r. mieliśmy do czynienia z potężnym szokiem finansowym i upadkiem rynku kredytowego, który miał ogromny wpływ na całą światową gospodarkę. Obecna sytuacja jest inna – widzimy dużą niepewność i wstrzymanie funkcjonowania niektórych sektorów gospodarki. Ponad dekadę temu mieliśmy do czynienia z nagłym szokiem dla ogółu, teraz dotyczy to wielu, ale jednak nie wszystkich. To duża różnica. Ponadto wydarzenia z 2009 r. były związane z cyklem biznesowym. Weszliśmy w recesję, by potem z czasem z niej wyjść. Dziś nie ma tak wielkich obciążeń finansowych. Dlatego po zakończeniu okresu zastoju powinien nastąpić dynamiczny wzrost. Czas intensywnej presji rynkowej będzie ograniczony, a poprawa sytuacji szybka, tak jak gwałtowny jest kryzys, który ją spowodował.
Jak długo gospodarka będzie wracała na właściwie tory?
Moim zdaniem odbicie to kwestia drugiej połowy tego roku, ewentualnie początku 2021 r. Wszyscy wiemy, co powoduje obecne zawirowania. Opanowanie pandemii automatycznie poprawi sytuację. To nie jest tak jak w 2009 r., gdy faktycznie przez kilka kwartałów gospodarka miała ogromne ograniczenia kredytowe. Tutaj powrót na ścieżkę wzrostu, a przynajmniej wyrwania się ze spadków, będzie dużo łatwiejszy. Najprawdopodobniej nastąpi najpóźniej wiosną przyszłego roku.
Czy Europie nie grozi recesja?
Zależy w jakiej perspektywie. Jest niemalże pewne, że w pierwszej połowie roku zostanie odnotowana – trudno się dziwić, duża część gospodarki po prostu nie działa. W efekcie poszczególne państwa będą miały ujemną stopę wzrostu w porównaniu do dwóch wcześniejszych kwartałów. Pytaniem jest jednak, jak głęboka będzie recesja, no i czy późniejszy wzrost gospodarczy będzie zadowalający. W praktyce możemy mieć do czynienia ze stagnacją. Taka sytuacja dotyczy np. Włoch, które w 2019 r. i bez wirusa odnotowały wzrost na poziomie 0,3 proc. W tym przypadku granica między rozwojem a recesją jest minimalna. Prawdziwym wyzwaniem będzie zdynamizowanie wzrostu – obecnie jest zbyt duża niepewność, by mówić o rzędach wielkości, w jakich mogłoby to nastąpić.
Jak obecna sytuacja wpłynie na europejski sektor finansowy?
Sektor bankowy i ubezpieczeniowy również mieści się w pewnej puli ryzykownych obszarów – jest tak już od czasu ostatniego kryzysu. Nie wydaje mi się jednak, aby znalazł się pod dodatkową presją na skutek pandemii. Od czasu kryzysu z 2009 r. państwa zabezpieczają się lepiej. We Włoszech czy Niemczech rynki finansowe są jednak dużo baczniej obserwowane. Poza tym państwa członkowskie Unii Europejskiej są aktywne. Wyprzedzająco działają na rzecz utrzymania płynności finansowej kredytobiorców – poprzez zawieszanie podatków czy składek. Podobnie zdaje się działać Komisja Europejska, dlatego nie obawiałbym się o utratę efektywności.
Zła sytuacja na globalnych rynkach tego nie zmieni?
Ważne jest rozróżnienie działań wspierających realną gospodarkę, czyli tę dostarczającą towary i usługi, od ewentualnych przedsięwzięć dotyczących sektora finansowego.
Niemiecki indeks giełdowy DAX faktycznie sporo traci na koronawirusie, ale nie sądzę, żeby miało to bezpośrednie przełożenie na kondycję instytucji finansowych. Istotniejsze jest to, jak poradzą sobie one w czasie kryzysu, który nastąpi w przyszłości. Giełdy na pewno będą słabnąć przez czas trwania pandemii – trudno spodziewać się innego efektu. Po nich szybko jednak będzie widać dynamiczny wzrost PKB – stosunkowo łatwo na niego wpłynąć poprzez działania rządów i banków centralnych. Obniżanie stóp procentowych przez Fed czy skup aktywów na 700 mld dol. to duży zastrzyk rynkowy, który wpłynie na cały świat.
Czy zwiększające się deficyty w państwach Europy nie będą problemem?
To prawda, że one się zwiększą. Wydaje się jednak, że nie będzie potrzeby utrzymywania środków stymulujących gospodarkę przez długi czas – sytuacja powróci do normy zaraz po opanowaniu wirusa. To co należy robić, to faktycznie czasowo znieść obciążenia finansowe z firm, tak aby zapewnić im możliwie niezakłócone działanie w tym trudnym, choć przejściowym okresie. I to już się dzieje. Poszczególne rządy proponują gwarancje finansowe. W przypadku Włoch można mówić o wydatkach sięgających nawet 3 proc. PKB. Oczywiście to będzie powodowało wzrost deficytu finansów publicznych, jak również długu publicznego. Nie powinno jednak być problemem w długiej perspektywie. Nie sądzę, aby trwale zaburzyło to równowagę, zwłaszcza w przypadku długu. Pamiętajmy, że już dziś dług publiczny Włoch sięgał ponad 130 proc. PKB. Ogłoszona pula wydatków nie zmieni radykalnie tej perspektywy. Większym wyzwaniem może być kwestia deficytu – rynki finansowe mogą zwracać uwagę na ten wskaźnik. Nawet jeśli tak się stanie i Włochy znajdą się pod pewną presją finansową, to będzie ona przejściowa.