Po kilkunastoprocentowych spadkach cen akcji amerykańska Rezerwa Federalna zadeklarowała gotowość wsparcia gospodarki.
W ciągu ostatniego tygodnia ze światowych giełd wyparowało ponad 8 bln dol. Inwestorzy najpierw sprzedają akcje, a później zadają pytania. „Wyciągnij mnie stąd bez względu na koszt” – to dziś dominujący nastrój – ten fragment z komentarza Keitha Lernera, głównego stratega firmy SunTrust cytowanego przez agencję Bloomberg jest najlepszym komentarzem do tego, co się działo w piątek i w poprzednich dniach na giełdach akcji, rynku walut czy surowców. Tak bardzo światowe indeksy nie spadły w ciągu jednego tygodnia od wybuchu światowego kryzysu finansowego w 2008 r. Słowo „panika” zaczęło pojawiać się w nagłówkach depesz, a zachowania inwestujących określano jako irracjonalne.
– Ta wyprzedaż jest dość ekstremalna jak na powód, o którym nie wiemy wystarczająco dużo. Ja wiem, że koronawirus nie doprowadzi nas do przewlekłego kryzysu finansowego. Może wepchnie nas w techniczną recesję – mówił agencji Reutes Robert Pavlik, główny strateg inwestycyjny w SlateStone Wealth LLC w Nowym Jorku.
To właśnie koronawirus wprawia w popłoch światowe rynki. Z jednej strony stanowi realne zagrożenie dla globalnych łańcuchów dostaw: światowe koncerny właśnie przekonują się, czym się może skończyć skoncentrowanie ich ważnych ogniw w jednym kraju – w tym przypadku w Chinach (o sytuacji chińskiej gospodarki czytaj na następnej stronie). Z drugiej zaś niepokoi szybkie rozprzestrzenianie się choroby w innych rejonach świata, zwłaszcza w Europie.
Histeria na rynkach była tak duża, że na poważnie zaczęto dywagować na temat możliwych akcji interwencyjnych banków centralnych, które miałyby dostarczyć ratunkowej płynności, np przez skoordynowaną obniżkę stóp procentowych albo skup aktywów. W piątek pierwszą próbę werbalnej interwencji podjął szef Fed Jerome Powell, wydając kilkuzdaniowy komunikat. Napisał w nim, że fundamenty amerykańskiej gospodarki są mocne, choć epidemia może zagrażać gospodarczej aktywności.
„Będziemy używać naszych narzędzi, by odpowiednio wesprzeć gospodarkę” – głosi komunikat.
Inwestorzy wypatrują jakichkolwiek sygnałów od banków centralnych, bo to one właśnie mogą być jakimś drogowskazem na nadchodzące dni. Niewiadomych jest tak dużo, że nie zadziałały nawet tzw. bezpieczne przystanie, jakimi zazwyczaj są metale szlachetne. Złoto, choć jeszcze daje przyzwoitą, 20–procentową roczną stopę zwrotu, w piątek straciło 3,5 proc. Srebro zaś ok. 5 proc.
– Wydaje się to zupełnie nielogiczne. Ale część inwestorów zaciągała kredyty na zakup aktywów i teraz, gdy wartość tych aktywów spada, sprzedają wszystko, co mają, bo muszą te kredyty spłacić – tłumaczy Przemysław Kwiecień, analityk z firmy X–Trade Brokers.
Fala wyprzedaży nie ominęła też Warszawy. Ubiegły tydzień był trzecim najgorszym w historii warszawskiej giełdy. Gorzej było tylko po pęknięciu bańki spekulacyjnej w 1994 r. i wybuchu kryzysu finansowego w 2008 r. indeks największych spółek – WIG20 – stracił ponad 15 proc.
– To na pewno nie służy dobrze polskiemu rynkowi kapitałowemu, który boryka się ze swoimi problemami od kilku lat. Szkoda, bo w ostatnich tygodniach widzieliśmy rosnące zainteresowanie giełdą. Rosły mniejsze i średnie spółki, powodzeniem cieszył się sektor gamingowy, coraz więcej inwestorów interesowało się parkietem w przekonaniu, że ceny nieruchomości są już zbyt wysokie, by w nie inwestować, a trzymanie pieniędzy na kontach przy tak wysokiej inflacji nie ma sensu. I teraz ci ludzie dostali po głowach – mówi Kwiecień.
Nie ma wydawania, jest oszczędzanie
Słabość, w którą konsumpcja prywatna popadła pod koniec ub.r., ma swoje złe i dobre strony. Zła jest taka, że spowolnienie gospodarcze może być głębsze. Dobra natomiast, że powinno to stłamsić wzrost cen.
Piątkowe dane GUS o wzroście gospodarczym w IV kwartale ubiegłego roku przyćmił nieco czarny piątek na giełdach. A warte są uwagi. GUS skorygował w górę pierwsze szacunki wzrostu PKB. Wyniósł on 3,2 proc., a nie 3,1 proc., jak wcześniej wyliczali statystycy. Ciekawsze jest to, że w polskiej gospodarce nierówno zaczęły pracować już oba jej silniki, czyli inwestycje i konsumpcja. Te pierwsze nieco przyspieszyły w porównaniu z III kwartałem (wzrost o 4,9 proc. wobec 4,7 proc.), ale nie tak bardzo, jak ekonomiści szacowali po pierwszych orientacyjnych danych o PKB. Ta druga wyraźnie zwolniła (wzrost wyniósł 3,3 proc. wobec 3,9 proc. kwartał wcześniej). Konsumpcyjne hamowanie skończyło się tym, że spożycie prywatne dołożyło do wzrostu PKB zaledwie 1,6 pkt proc. Jak zauważyli ekonomiści Banku Millennium, to najgorszy wynik od czterech lat. PKO BP zwraca przy tym uwagę, że nie widać dużego wzrostu wartości dodanej w usługach. Wskazuje to, że Polacy postanowili zaoszczędzić, odkładając konsumpcję w czasie. To będzie sprzyjać hamowaniu inflacji.