Rządowe obligacje detaliczne sprzedają się na pniu. Stają się istotnym sposobem na finansowanie potrzeb pożyczkowych budżetu.
DGP
Przez dziesięć miesięcy tego roku MF sprzedało klientom detalicznym papiery dłużne za prawie 14 mld zł. To kolejny rekord. Już teraz resort osiągnął lepszy wynik niż w całym 2018 r., kiedy to wartość sprzedaży wyniosła 12,7 mld zł.
Z punktu widzenia emitenta, czyli resortu finansów, wynik jest dowodem na to, że dobrze przygotował ofertę. MF może też przestać traktować obligacje detaliczne jako dodatek do planu finansowania potrzeb pożyczkowych i sposób na jedynie podtrzymywanie swojej obecności na rynku detalicznym. Wpływy rzędu 14–15 mld zł wystarczyłyby, aby sfinansować znaczną część tegorocznych potrzeb pożyczkowych netto. To kwota potrzebna na pokrycie deficytu w budżecie centralnym i niedoboru środków europejskich, bez uwzględnienia obsługi starego długu. Według MF potrzeby netto wyniosą nieco ponad 15 mld zł w 2019 r., a w przyszłym będzie to 19,4 mld zł.
Takie wyniki sprzedaży obligacji detalicznych pokazują wpływ ujemnych realnych stóp procentowych na rynek aktywów finansowych.
Prezes NBP Adam Glapiński wyraźnie zasugerował ostatnio, że obecny poziom stóp może zostać utrzymany nawet i dwa lata, a jeśli w ogóle rozważać trzeba by jego zmianę, to raczej w kierunku obniżenia. Ci, którzy kupują np. dwuletnie skarbowe obligacje detaliczne o stałym oprocentowaniu, nie ryzykują więc, że przez zmianę kosztu pieniądza stracą. Dziś dwulatki są oprocentowane na 2,1 proc.
Rada Polityki Pieniężnej od marca 2015 r. utrzymuje stopę referencyjną NBP na rekordowo niskim poziomie 1,5 proc. Mniej więcej od początku 2017 r. jest ona – z kilkoma krótkimi przerwami – niższa niż od inflacji. A więc realnie ujemna. Niski koszt pieniądza skłania banki do proponowania klientom bardzo małych odsetek od składanych przez nich depozytów. Według danych NBP we wrześniu średnie oprocentowanie nowo zakładanych lokat było najniższe w historii i wynosiło średnio 1,32 proc. W tym samym czasie ceny rosły o 2,6 proc. rok do roku.
Według najnowszej projekcji inflacji i wzrostu gospodarczego przygotowanej przez ekonomistów banku centralnego w przyszłym roku inflacja wzrośnie do 2,8 proc. Choć ogólna wymowa projekcji jest raczej optymistyczna – ceny będą pod kontrolą, mimo widma wzrostu cen energii, które może postraszyć na przełomie tego i kolejnego roku, i bez względu na szybko rosnące ceny usług – to jednak część inwestorów może, kupując obligacje detaliczne, próbować w ten sposób uciec przed ryzykiem utraty wartości kapitału. Widać to po strukturze sprzedaży.
– Bardzo popularne stały się obligacje czteroletnie, których oprocentowanie zależy od inflacji. Sprzedaż czterolatek to około 45 proc. sprzedaży ogółem. To bardzo duży skok. To mogłoby sugerować, że Polacy rzeczywiście zaczęli się tego obawiać – mówi Jarosław Sadowski, analityk firmy Expander, pośrednika finansowego.
W październiku z prawie 2 mld zł, które resort pozyskał ze sprzedaży obligacji, ponad 850 mln zł zapłacili kupujący papiery czteroletnie. Przez pierwszy rok dają one 2,4 proc. stałych odsetek, ale w kolejnych latach oprocentowanie to inflacja plus marża w wysokości 1,25 pkt proc. Kupowanie obligacji czteroletnich mogłoby wydawać się nierozsądne ze względu na długość trwania inwestycji. Ale przy obecnym poziomie stóp na rynku nawet przedstawienie papierów do wykupu już po pierwszym roku dałoby większą stopę zwrotu niż lokata bankowa: po zapłaceniu 1 zł opłaty, potrącanej z odsetek, zysk to 1,4 proc.
Ci, dla których istotna jest sama stopa zwrotu, a nie chcą blokować kapitału na dłużej, wybierają zwykle obligacje trzymiesięczne. W październiku MF sprzedał ich za 528 mln zł.
– Wcześniej to właśnie ten typ obligacji był najbardziej popularny, niemniej tak duże powodzenie czterolatek jest zaskakujące. To, czy się ono utrzyma, będzie zależeć od kolejnych danych i prognoz inflacji – mówi Jarosław Sadowski.