- Rozważamy różne rozwiązania, również zwrot spreadów. Mogłoby to wyglądać tak: kredyt i raty byłyby przeliczone według kursu średniego NBP i nadwyżkę zaliczylibyśmy na poczet spłaty - mów João Brás Jorge, prezes Banku Millennium.
Na akcje Euro Banku wydaliście 1,8 mld zł. Do tego dochodzi zapewnienie finansowania, które dostarczał poprzedni właściciel, Société Générale. Dziś byłby pan skłonny zapłacić więcej?
Zapłaciliśmy cenę, którą uważaliśmy za właściwą w tamtym momencie. W większości ostatnich transakcji w Polsce banki były kupowane poniżej wartości księgowej. My zapłaciliśmy z premią, ale Euro Bank miał wyższą rentowność niż banki, których dotyczyły inne transakcje. Kupiliśmy – mówiąc w skrócie – wysoko dochodowe aktywa niewymagające wiele kapitału. Głównie kredyty konsumpcyjne, a także portfel hipotek. W Euro Banku nie ma dużych kredytów dla przedsiębiorstw angażujących znaczący kapitał. Takich okazji w ostatnich latach nie było wiele na polskim rynku.
Czy wasze wstępne oceny dotyczące kosztów i korzyści związanych z przejęciem ulegną zmianie?
Podsumowania dokonamy za kilka miesięcy. Wtedy będę mógł odpowiedzieć na to pytanie. Na razie koncentrujemy się na kolejnych krokach związanych z fuzją. To jest dla nas priorytet. Chyba nie było na polskim rynku bankowym transakcji realizowanej w takim tempie. Zwykle potrzeba roku na doprowadzenie do fuzji prawnej i kolejnego na operacyjną. My przejęcie sfinalizowaliśmy w końcu maja. Z początkiem października następuje fuzja prawna, a fuzja operacyjna – czyli to, co najważniejsze dla klientów – jest zaplanowana na długi weekend listopadowy. Czyli w sumie mniej niż pół roku.
Centrala Euro Banku jest we Wrocławiu. Co tam zostanie?
Ogłosiliśmy naszym pracownikom, że utrzymamy tam biuro centralne. Podobne mamy w Gdańsku. We Wrocławiu będą pracować ludzie odpowiedzialni na przykład za kredyty konsumpcyjne, czyli proces decyzji kredytowych, windykację, obszar ryzyka, za część operacji, część IT i drugie call center (jedno mamy w Warszawie).
Czyli we Wrocławiu nie będą potrzebne zwolnienia?
Tego nie powiedziałem. Jest za wcześnie, żeby podjąć taką decyzję. Ale to oczywiste, że przy takiej transakcji muszą być synergie. Nie mogę zagwarantować, że wszyscy nadal będą mogli robić to, co do tej pory na tym samym stanowisku i w tym samym mieście.
Możliwe, że ludziom z Warszawy zostanie zaproponowane przeniesienie do Wrocławia?
Albo inne stanowisko. Niektórym oczywiście to się może nie spodobać. Ale jeśli chcemy mieć wszystkich odpowiedzialnych za dany obszar we Wrocławiu, to nie byłoby innego wyjścia – albo przenosiny, albo zmiana kompetencji.
Czy w którymś z banków działają związki zawodowe? Co one na to?
Mamy związki w obu bankach. W Euro Banku są od dawna. W Millennium związkowcy pojawili się w momencie ubiegłorocznego przejęcia SKOK Piast. Oczywiście rozmawiamy ze związkami. Mówimy otwarcie, że naszym celem w pierwszym rzędzie jest zajęcie się klientami, a zmianami struktury – w tym zatrudnieniem – będziemy się zajmować dopiero po zakończeniu fuzji operacyjnej.
Liczba placówek?
Podobnie. Mogą zdarzać się pojedyncze przypadki, wynikające np. z tego, że kończy się umowa wynajmu, ale poza tym o ewentualnych zamknięciach na razie nie rozmawiamy. Wiadomo natomiast, że sieć franczyzowa Euro Banku będzie nadal działać – pod marką Millennium.
Dziwne, że nie znacie skali zwolnień czy redukcji placówek. Na czymś przecież trzeba było oprzeć szacunki oszczędności dzięki przejęciu.
Mamy model biznesowy transakcji. Na tej podstawie podejmowaliśmy decyzję o zakupie Euro Banku. Przedstawialiśmy go nadzorowi, wnioskując o zgodę na przejęcie. Ale celowo nie chcemy zajmować się tą kwestią, dopóki nie zakończymy fuzji operacyjnej, bo po fuzji jeszcze lepiej będziemy rozumieli potrzeby. Chociaż niektóre decyzje już podjęliśmy. Tak było z pozostawieniem centrali we Wrocławiu. Spodobało nam się to, co tam zobaczyliśmy. Do tego dochodzi kwestia kadr. Znalezienie nowych specjalistów bywa trudne. Więc skoro mamy ich we Wrocławiu, to będzie to nasza przewaga konkurencyjna. Wrócę jeszcze do kwestii oddziałów. Gdy kilka lat temu zdecydowaliśmy się na ograniczenie ich liczby, chodziło nam nie tyle o oszczędności, ile o przystosowanie się do zmian zachodzących w bankowości. Ona staje się coraz bardziej cyfrowa. Zmieniają się potrzeby klientów. Oni nie chcą już chodzić do banków przy głównej ulicy w mieście, ale do niewielkich placówek w centrach handlowych. Banki muszą się do tego dostosować. Ile oddziałów będziemy potrzebować, będzie zależało z jednej strony od tego, czy dotychczasowi klienci Euro Banku będą równie cyfrowi, jak ci, których mamy w Millennium, oraz od tempa akwizycji nowych klientów. W Millennium w ciągu kilku lat mamy pod tym względem dużą zmianę. Pięć lat temu obsługiwaliśmy 1,2 mln osób, kilka dni temu przekroczyliśmy 2 mln aktywnych klientów.
Ta zmiana jest duża pod względem liczby rachunków, ale nie aktywów, depozytów. W efekcie utrzymujecie się w grupie dużych banków, ale jesteście w niej najmniejsi. Co to oznacza dla przyszłości Millennium? W ostatnich latach ci mali wśród dużych stopniowo wykruszali się z naszego rynku.
Ale cel w postaci 100 mld zł aktywów będzie teraz w naszym zasięgu.
W przyszłym roku?
Tak.
Strategia obowiązująca do 2020 r. przewiduje też osiągnięcie miliarda zysku. Czy to realne?
To będzie zależało od tego, jak ukształtują się koszty integracji Euro Banku. Jeśli zaksięgujemy je w większym stopniu w tym roku, to miliard w przyszłym roku będzie możliwy. W innym przypadku będzie nam nieco trudniej.
Porozmawiajmy o największym w tej chwili wyzwaniu dla polskich banków, czyli o hipotekach walutowych. Bank Millennium jest tu jednym z większych graczy. Czy – podobnie jak inne banki – obserwujecie przyspieszenie, jeśli chodzi o nowe pozwy ze strony klientów?
Nie. Nasza sytuacja jest stabilna. Na pewno nowych spraw jest więcej niż w 2010 r., ale niewiele więcej niż rok temu.
Jakie widzi pan konsekwencje zmiany podejścia sądów i ewentualnego negatywnego dla kredytodawców orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości UE dla Millennium i banków w ogóle?
Zmienia się postrzeganie ryzyka. W przeszłości polegało ono na tym, że klient może przestać spłacać kredyt. Portfel miał określone ryzyko kredytowe, ale w kredytach frankowych ono było bardzo niskie. Od kilku lat w większym stopniu musimy brać pod uwagę ryzyko regulacyjne, prawne. I tu sytuacja się zmienia. Do 2018 r. największym ryzykiem było potencjalne niekorzystne rozwiązanie legislacyjne. Ma to oczywiście swoje plusy i minusy. Wszystko odbywa się szybko. Jeśli pojawia się nowe prawo, każdy musi go przestrzegać. Minusem jest to, że rozstrzygnięcie jest zero-jedynkowe – przepisy wejdą w życie albo nie. Ale odbywa się dyskusja o charakterze systemowym. Ci, którzy podejmują decyzje, zastanawiają się nad konsekwencjami. Teraz ryzyko przesunęło się w stronę rozstrzygnięć sądowych. I to ma plusy i minusy. Plusem jest to, że wszystko odbywa się krok po kroku, sprawa po sprawie jest rozstrzygana w postępowaniu dwuinstancyjnym. Proces jest wystarczająco rozłożony w czasie, żeby umożliwić dogłębną refleksję. Przyglądamy się decyzjom sądów i często trudno przewidzieć, w którą stronę pójdzie rozstrzygnięcie. Z tym wiąże się również minus – pojedyncze decyzje nie są podejmowane z uwzględnieniem skutków systemowych.
Uwzględniają przepisy. Frankowicze powtarzają, że chodzi im po prostu o przestrzeganie prawa.
W momencie zawarcia umowy były zgodne z prawem i nie były kwestionowane przez klientów przez kilkanaście lat, kiedy były bardzo korzystne w porównaniu z kredytami w złotych. Ale to, z czym niestety możemy mieć do czynienia, to zmiana w przestrzeganiu zasady pewności umów. Przecież nie można kwestionować samej istoty indeksacji kredytu do innej waluty. Można dyskutować tylko nad sposobem, w jaki ta indeksacja jest dokonywana. A w TSUE możemy mieć właśnie do czynienia z zakwestionowaniem całego mechanizmu indeksacji – tylko dlatego, że pytania do trybunału oparto na szeregu błędnych założeń. To błąd, ponieważ kwestionowany jest spread, a nie indeksacja do innej waluty. Właśnie zawarcie umowy kredytu, który miał być powiązany z walutą obcą, było podstawowym założeniem stron umowy.
Co ma pan na myśli?
Odnoszę się do opinii rzecznika generalnego TSUE, że sędzia nie może ustalić zasad wykonania umowy na podstawie interpretacji woli stron i celu umowy. Inne wątpliwe stwierdzenie: że nie ma żadnego sposobu na wyznaczanie kursu walutowego. Oczywiście, że istnieje, jest to przecież średni kurs NBP. Mamy już rozstrzygnięcie sprawy w drugiej instancji, w której sędzia właśnie tak zdecydował: że mamy stosować kurs średni NBP.
Jeśli TSUE rozstrzygnie na niekorzyść banków, jak szybko będziecie musieli zaksięgować straty?
Nawet jeśli tak się stanie, należy pamiętać, że jest to odpowiedź na pytania dotyczące sprawy innego banku i nie przełoży się automatycznie na wszystkie rozstrzygane sprawy. Decyzje będą podejmowały polskie sądy, także w oparciu o regulacje krajowe, dotychczasowe interpretacje w tym zakresie oraz specyfikę każdego z przypadków. Uważamy, że potencjalne straty byłyby rozłożone w czasie, w miarę finalnych rozstrzygnięć sądowych, i nie będzie podstawy do jednorazowych odpisów. Nie ma ich jak wiarygodnie oszacować. Trzeba to rozpatrywać sprawa po sprawie. Dotychczas z kilkunastu naszych prawomocnie rozstrzygniętych spraw indeksacyjnych wszystkie poza jedną są na korzyść banku. Sytuacja mogłaby się zmienić, gdybyśmy zaczęli prawomocnie przegrywać w większości spraw. Wówczas musielibyśmy oszacować potencjalne straty. Ale to – zakładając, że faktycznie zaczęlibyśmy przegrywać – perspektywa co najmniej dwóch lat. Jeszcze jedną kwestią jest to, jaką część portfela powinny objąć te rezerwy – naszym zdaniem liczbę spraw sądowych.
Czy myślicie o jakimś kompromisowym rozwiązaniu dla klientów, które byłoby korzystne dla nich, ale ograniczyłoby ryzyko dla banku?
Chcieliśmy coś takiego zrobić. Ale to nigdy nie było możliwe. Co pewien czas mieliśmy propozycje ustawowe…
Moglibyście wykorzystać ostatnią – funduszu, który wspierałby przewalutowanie kredytów.
Uważałem, że to propozycja do rozważenia. Pod warunkiem że do funduszu wpłacałyby wszystkie banki i że pieniądze z danego banku są wykorzystywane tylko dla jego klientów.
Możecie sami stworzyć sobie taki fundusz w banku.
Nie musimy. Negocjujemy z każdym klientem. Jesteśmy otwarci, by zaoferować klientom lepszy kurs, preferencje, jeśli chodzi o oprocentowanie. Robimy to od kilku lat.
Ile kredytów przewalutowaliście w tym roku?
Skala konwersji jest bardzo mała, klienci raczej wolą spłacać kredyt przed czasem. Co miesiąc mamy ok. 200 w pełni spłaconych wcześniej kredytów i zamkniętych umów. Wracając do kompromisowej propozycji, rozważamy różne rozwiązania, również zwrot spreadów. Mogłoby to wyglądać tak: kredyt i raty byłyby przeliczone według kursu średniego NBP i nadwyżkę zaliczylibyśmy na poczet spłaty. Do tej pory o problemie kredytów frankowych myśleliśmy tak, że trzeba znaleźć odpowiednie kryteria i skierować pomoc do potrzebujących. Widzimy jednak znaczną grupę klientów, którzy zgromadzili oszczędności i są zainteresowani raczej wcześniejszą spłatą kredytu niż przewalutowaniem. Więc będziemy myśleli o spreadach. Ich zwrot i zaliczenie do zredukowania kwoty kredytu są warte rozważenia.