Zamiast cieszyć się z rosnących obrotów i kursów na warszawskiej giełdzie, rok po włączeniu Polski przez agencję FTSE Russell do grona rynków rozwiniętych, uwagę inwestorów przyciągają kolejne problemy krajowego rynku kapitałowego.
To właśnie rosnące obroty na warszawskiej giełdzie powinny być pierwszym wymiernym efektem włączenia Polski do grona 25 najbardziej rozwiniętych rynków kapitałowych na świecie. Warszawa znalazła się w tej samej grupie co Nowy Jork, Londyn czy Tokio. To rynki przyciągające najwięcej globalnego kapitału. Jego odprysk powinien trafić też do nas. Jednak w pierwszych ośmiu miesiącach 2019 r. obroty na GPW były niższe niż przed rokiem o 2,2 proc. Wyniosły 130 mld zł.
– Po awansie zawsze dochodzi do przebudowy portfeli inwestorów. Zazwyczaj okres przejściowy trwa do 5 lat. Dopiero po jego zakończeniu można w pełni ocenić efekty przekwalifikowania – mówi prezes GPW Marek Dietl.
Horyzont, w którym mamy szansę skorzystać z awansu w ocenie prezesa, wyraźnie się wydłużył. Dwanaście miesięcy wcześniej Dietl wskazywał, że okres przejściowy trwa do półtora roku.
– GPW dobrze wykorzystała okazję do promocji giełdy wśród inwestorów. Kilka funduszy rynków rozwiniętych rozpoczęło inwestowanie w Polsce. Niestety, na te pozytywne informacje nakłada się ogólnie zła koniunktura na rynkach oraz brak aktywności inwestorów lokalnych. Dlatego trudno o wyraźny pozytywny efekt – uważa Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju. PFR to kontrolowany przez państwo wehikuł inwestycyjny, który wdraża niektóre elementy Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju napisanej pod kierownictwem premiera Mateusza Morawieckiego.

Coraz mniej dostrzegalni

Być może nasz rynek silniej odczułby zmianę, gdyby do inwestycyjnej ekstraklasy zaliczała nas także firma MSCI. To najpopularniejsza na świecie agencja zajmująca się m.in. wyliczaniem indeksów, których globalni inwestorzy używają do konstruowania portfeli i oceny swoich wyników. Według MSCI wciąż jesteśmy rynkiem rozwijającym się.
Przy tym naszą pozycję w grupie rynków rozwijających się w MSCI osłabił awans Arabii Saudyjskiej i rosnące znaczenie Chin. Z tego samego powodu nie utrzymalibyśmy 1,3-proc. udziału w indeksie emerging markets wyliczanym przez FTSE. Ale także w grupie rynków rozwiniętych stajemy się coraz mniej dostrzegalni. Nasz udział w tym gronie, wyliczany na podstawie wartości rynkowej krajowych spółek, spadł z 0,15 proc. we wrześniu zeszłego roku do 0,12 proc. na koniec sierpnia.
– Mogliśmy stracić część inwestorów w związku z rewizją indeksu MSCI, ale dzięki awansowi w FTSE mogli do nas napłynąć inni inwestorzy. Warto też pamiętać, że choć po awansie nasza waga w indeksie FTSE się zmniejszyła, to podobnie byłoby, gdybyśmy pozostali w grupie rynków rozwijających się na liście tej firmy. Dzięki awansowi uciekliśmy do przodu – zwraca uwagę Marek Dietl.
– Z punktu widzenia funduszy inwestujących na rynkach rozwiniętych możemy mówić o zainteresowaniu 5–10 krajowymi spółkami i to raczej w perspektywie 2–3 lat. Być może, kiedy zarządzający zajmujący się rynkami rozwijającymi pozbywali się polskich akcji w związku z reklasyfikacją przez FTSE, to podpowiedzieli kolegom ze swojej firmy od rynków rozwiniętych, że warto na jakąś spółkę z Polski zwrócić uwagę. Nawet jeśli tak było, to nowi inwestorzy będą się chcieli najpierw z firmą spotkać, a później przez pewien czas obserwować, czy rozwija się zgodnie z oczekiwaniami – mówi Bartłomiej Chyłek, zarządzający NN Investment Partners TFI.

Spółki z innej epoki

Jednym z czynników przesądzających o marginalnym znaczeniu Polski w grupie rynków rozwiniętych są proporcje między reprezentowanymi na warszawskiej giełdzie branżami. GPW jest zdominowana przez spółki finansowe (banki i PZU), surowcowe i energetyczne. To sektory reprezentujące tradycyjną gospodarkę, które nie są postrzegane przez globalnych inwestorów jako szczególnie perspektywiczne.
Branżowe niedopasowanie do rynków rozwiniętych w ostatnich latach było dla naszej giełdy szczególnie bolesne. W czasach kiedy najważniejsze globalne indeksy biły rekordy, WIG wciąż nie jest w stanie przekroczyć najwyższej wartości w historii zanotowanej w 2007 r.
– Jeśli spojrzymy na rynki rozwinięte, to sektory IT i ochrony zdrowia mają tam udziały w kapitalizacji wszystkich notowanych spółek na poziomie od 10 do 20 proc. Gdyby uśrednić i zsumować te wartości, to okaże się, że około 30 proc. indeksów rynków rozwiniętych stanowią firmy, na których rzeczywiście w ostatnich latach mamy hossę. Tymczasem na warszawskiej giełdzie udział IT jest rzędu 1 proc., a ochronę zdrowia, jeśli trochę nagniemy rzeczywistość, możemy oszacować na 2 proc. – zwraca uwagę Bartłomiej Chyłek.
Porównanie krajowych spółek z sektorów ocenianych przez globalnych inwestorów jako perspektywiczne z zagranicznymi konkurentami nie wypada z reguły korzystnie. Notowany w Nowym Jorku Microsoft 30 proc. przychodów realizuje w segmencie usług chmurowych. W krajowym Asseco Poland udział tego szybko rosnącego segmentu wynosi 4 proc.
Bartłomiej Chyłek ocenia, że mimo wszystko mamy szansę zwrócić na siebie uwagę globalnych inwestorów, bo w porównaniu np. ze spółkami z Europy Zachodniej polskie firmy szybciej zwiększają przychody. Na warszawskim parkiecie dobrze rozwijają się spółki sprzedające swoje produkty konsumentom. Do rozmiarów zauważalnych przez globalnych inwestorów urosły odzieżowe LPP, sprzedający buty CCC czy CD Projekt i ostatnio zarządzające siecią sklepów spożywczych Dino Polska. Jednak przykładów takich spektakularnych karier jest na warszawskiej giełdzie relatywnie niewiele, biorąc pod uwagę już niemal 30-letnią historię naszego rynku i jego dużą popularność w przeszłości.
– W Polsce przyjęło się uważać, że GPW jest monopolistą. To nieprawa, bo giełda działa w niezwykle konkurencyjnym środowisku, w którym nieustannie trwa walka o globalnych inwestorów – mówi dyrektor Domu Maklerskiego PKO BP Grzegorz Zawada, w przeszłości także wiceprezes GPW.
W tej konkurencji trudno nam się przebić. Zawada zwraca uwagę, że jednym z naszych atutów staje się branża gier, w której na wyobraźnię twórców i inwestorów działa przykład CD Projektu. W ciągu czterech lat wartość rynkowa firmy wzrosła ponad 10-krotnie, wyraźnie przekraczając 20 mld zł. Żadna inna spółka z tego sektora nie jest jednak wyceniana na więcej niż 1 mld zł.

Banan, a nie Wall Street

Jak niemal zgodnie oceniali eksperci, w momencie włączenia Polski do rynków rozwiniętych, nawet biorąc pod uwagę jedynie czynniki rynkowe, takie jak kapitalizacja spółek czy wartość obrotów akcjami, awans był nieco na wyrost, to z pewnością stanowił pozytywną ocenę dla krajowej gospodarki i instytucji krajowego rynku kapitałowego. Był dowodem, że potrafimy równie bezpiecznie jak na Wall Street czy w londyńskim City przeprowadzić i rozliczyć transakcje, mamy niezły nadzór nad rynkiem i generalnie szanujemy na nim inwestorów. Takie oceny dominują także dziś.
Jednak niecałe dwa miesiące po awansie inwestorzy mieli okazję zobaczyć zakutego w kajdanki szefa Komisji Nadzoru Finansowego. Marek Chrzanowski miał składać korupcyjne propozycje Leszkowi Czarneckiemu, właścicielowi m.in. Getin Noble Banku. Prokuratura zarzuca byłemu nadzorcy przekroczenie uprawnień w celu osiągnięcia korzyści osobistej i majątkowej.
To tylko utwierdziło część uczestników rynku, także związanych z nim profesjonalnie, że określając nasz rynek na portalu społecznościowym Twitter mianem „banana”, są bliżej prawdy niż FTSE Russell. Epitet nawiązuje do pojęcia republiki bananowej – słabego, niestabilnego politycznie i stojącego na niskim poziomie rozwoju gospodarczego państwa Trzeciego Świata.
Obecnie inwestorzy żyją upadkiem ZM Kania, do niedawna jednego z największych producentów wędlin w Polsce. Coraz więcej z nich sugeruje, że spółka oszukiwała inwestorów, stosując m.in. kreatywną księgowość od początku trwającej od 2012 r. giełdowej kariery.
Inny przykład „gorącego” ostatnio tematu – od sierpnia zeszłego roku w radzie nadzorczej GPW jest wakat na stanowisku przedstawiciela inwestorów mniejszościowych. Walne zgromadzenie w tej sprawie odbyło się w sierpniu, ale Skarb Państwa, większościowy akcjonariusz spółki, nie poparł kandydata zgłoszonego przez Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych. Nie dlatego, że może się czegoś obawiać, bo w pełni kontroluje spółkę, ale wydaje się, że przede wszystkim ze względu na brak zainteresowania sprawą. Trudno żeby inwestorzy traktowali nasz rynek zupełnie poważnie, skoro największy akcjonariusz na GPW, kontrolujący 11 spółek z indeksu WIG20, kolejny raz udowadnia, że zasadami ładu korporacyjnego nie bardzo się przejmuje.
W martwym punkcie utknęła zgłoszona przez Izbę Domów Maklerskich inicjatywa powołania sądu rynku kapitałowego. Nieudolność wymiaru sprawiedliwości w rozsądzaniu sporów między akcjonariuszami i osądzaniu uczestników łamiących prawo to jeden z tych aspektów, w których od rynków rozwiniętych Polskę dzieli największa odległość.
Eksperci, także ci, którzy z racji sprawowanych funkcji za rozwój rynku kapitałowego są przynajmniej pośrednio odpowiedzialni, zdają sobie sprawę, że korzyści z tytułu awansu ujawnią się tylko wtedy, jeśli odrobimy pracę domową.
– Potrzebne są co najmniej trzy elementy. Silny ład korporacyjny w spółkach, w tym standardy audytu oraz sprawny nadzór KNF. Baza lokalnych inwestorów długoterminowych w postaci pracowniczych planów kapitałowych, w połączeniu z finalną decyzją co do przekształcenia OFE. Jako trzecie, zmiana struktury gospodarki i giełdy w kierunku nowoczesnych sektorów, opartych na spółkach technologicznych. Ten ostatni element będzie możliwy, jeżeli dobrze rozwiniemy także prywatny segment rynku kapitałowego, czyli fundusze venture capital i private equity – ocenia Paweł Borys z PFR.
Ostatnio Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju zwrócił polskiemu rządowi uwagę, że opóźnia wdrażanie przedstawionej wiosną strategii rynku kapitałowego.
Na GPW udział IT jest rzędu 1 proc., a ochrony zdrowia jakieś 2 proc.