Podpisanie przez prezydentów Andrzeja Dudę i Donalda Trumpa memorandum o współpracy dotyczącej energetyki jądrowej niemal zbiegło się w czasie z emisją ostatniego odcinka serialu „Czarnobyl”.
Dziennik Gazeta Prawna
Choć rozmowy z Amerykanami na temat polskiego atomu mają potencjalnie o wiele bardziej dalekosiężne skutki, to sugestywna produkcja HBO wzbudziła zdecydowanie większe emocje. Nic zresztą w tym dziwnego – w naszych warunkach podpisanie jakiegoś memorandum jeszcze nie przesądza, że w ogóle się weźmiemy za to, co deklarujemy.
Co interesujące, podejście do energii jądrowej wzbudza szczególnie duże kontrowersje na lewicy. Do wątpliwości natury czysto ekonomicznej dochodzą tam jeszcze kwestie ideologiczne, żeby nie powiedzieć – doktrynalne. Spora część środowisk lewicowych nie zgadza się na uznanie atomu za najskuteczniejszy instrument zmniejszający emisję CO2.

Kłótnia w rodzinie

Przygrywką dla tych dyskusji był marsz dla klimatu w Katowicach w grudniu ubiegłego roku. Wzięli w nim udział również aktywiści z inicjatywy Fota4Climate, głośno wyrażający swoje poparcie dla energetyki jądrowej.
Organizatorzy najpierw poprosili ich o wyłączenie megafonu. Mimo że to zrobili, w końcu wyproszono ich z demonstracji. Argumenty „za” i „przeciw” energii jądrowej były w tej sprawie drugorzędne. Kluczowe były kontrowersje, jakie wzbudzali aktywiści z Fota4Climate wśród dużej części zgromadzonych. Fundacja Strefa Zieleni, jeden z inicjatorów marszu, wydała komunikat, w którym tłumaczyła, że udział w wydarzeniu zwolenników i przeciwników atomu mógł zrodzić napięcia, których jako organizatorzy chcieli uniknąć. Dlaczego wyproszono akurat tych pierwszych? Tego już nie wytłumaczono.
Najważniejsza runda tego sporu rozegrała się w maju. W wywiadzie dla „Krytyki Politycznej” Maciej Konieczny z Lewicy Razem stwierdził, że w polskich warunkach atom jest jedynym sensownym rozwiązaniem, które pozwoli Polsce systematycznie ograniczać spalanie węgla. Kilkanaście dni później w debacie radia TOK FM starli się Krzysztof Śmiszek z Wiosny i Marcelina Zawisza z Lewicy Razem. Zawisza zauważyła, że propozycje Wiosny, by zamykać kopalnie i oprzeć nowy miks energetyczny na OZE, doprowadzi jedynie do wzrostu importu węgla z Rosji. Śmiszek w odpowiedzi stwierdził, że postulaty Razem to pomysły rodem z poprzedniej epoki, które będą nas kosztować 100 mld zł. Wyraził też zdecydowany sprzeciw wobec energii jądrowej, zauważając przy tym, że jest najdroższa na rynku. W jego wypowiedziach było sporo drwin i szyderstw („wy chyba lubicie takie socjalistyczne pomysły”), które dobrze oddają poziom napięcia w debacie o atomie na lewicy. Nawiasem mówiąc, według wyliczeń organizacji Fota4Climate budowa elektrowni atomowej o mocy 1,4 GW będzie nas kosztować 30 mld zł, a nie 100, i zwróci się ona po 30 latach, a nie 60, jak przekonywał Śmiszek.

Chcieć nie znaczy móc

Tezy polityka Wiosny o pomysłach rodem z poprzedniej epoki nie są na lewicy wyjątkiem. Przeciwnicy energetyki jądrowej często argumentują, że złoty okres atomu już minął, a świat od niego odchodzi. Faktem jest, że boom na energię jądrową należy do przeszłości, ale twarde dane wcale nie pokazują, że państwa z niej rezygnują. Najnowszy raport koncernu BP „Statistical Review of World Energy 2019” pokazuje wręcz, że jej zużycie rośnie. Rzeczywiście, Niemcy powoli wycofują się z atomu, ale robią to tak, jakby chcieli, a nie mogli. W 2018 r. zużycie energii jądrowej spadło tam o 0,3 proc., we Francji wzrosło o prawie 4 proc., a w Czechach o 6 proc. W tym samym okresie w Chinach konsumpcja poszła w górę o 19 proc., a w Argentynie o 13 proc. To i tak nic w porównaniu ze Szwajcarią i z Meksykiem, gdzie zużycie energii jądrowej skoczyło w samym 2018 r. o jedną czwartą.
Wszystkie te kraje przebiła Japonia, dotknięta nie tak dawno katastrofą elektrowni jądrowej w Fukushimie. W 2018 r. w stosunku do roku poprzedniego konsumpcja energii jądrowej w Kraju Kwitnącej Wiśni wzrosła o prawie 70 proc. Choć jest to w dużej mierze „efekt statystyczny” (w całej ostatniej dekadzie Japonia ograniczała produkcję energii z atomu w błyskawicznym tempie, więc punkt wyjściowy był bardzo niski), to jednak pokazuje, że ambitne plany nie wytrzymują próby zderzenia z rzeczywistością nawet w tak zdyscyplinowanych społeczeństwach jak japońskie.
Ogólnie rzecz biorąc, w ubiegłym roku świat zwiększył konsumpcję energii jądrowej o 2,5 proc. W gospodarkach należących do organizacji OECD, grupującej najbardziej rozwinięte państwa świata, wzrost wyniósł tylko 0,5 proc., ale w pozostałych – 7,5 proc.

Otoczeni przez atom

Ubiegłoroczna kontrola NIK dotycząca realizacji programu polskiej energetyki jądrowej (jej wyniki, jak się nietrudno domyślić, nie były specjalnie pozytywne), pokazała m.in., że Polska należy do mniejszości krajów UE, które nie czerpią energii z atomu. W zasadzie jesteśmy otoczeni państwami, które korzystają z tego źródła obficie. W 2016 r. w Czechach sześć reaktorów zapewniało 29 proc. wytworzonej energii elektrycznej, a na Słowacji cztery reaktory dawały ponad połowę wyprodukowanego prądu. W Szwecji osiem reaktorów wytworzyło 40 proc. krajowej energii elektrycznej, a w Finlandii cztery reaktory – 34 proc. Elektrownie jądrowe wytwarzały też ponad połowę krajowego prądu na Węgrzech, w Belgii, a także na Ukrainie.
Raport NIK wskazuje również miejsca w Europie, w których powstają nowe elektrownie jądrowe. We Flamanville we Francji powstaje jeden reaktor, podobnie w Olkiluoto w Finlandii. Dwa reaktory powstają w miejscowości Mochovce na Słowacji. Dwa reaktory w Ostrowcu buduje nawet Białoruś, która do tej pory nie miała własnej elektrowni tego typu. Teraz chce w ten sposób zmniejszyć swoją zależność energetyczną od rosyjskiego gazu.
W tekście opublikowanym przez OKO.press Adam Błażowski z Fota4Climate podaje przykłady odchodzenia od „deatomizacji” przez kraje, które niosą ochronę klimatu na sztandarach. Szwedzi wycofali się z podatku atomowego i zapalili zielone, nomem omen, światło dla ewentualnych inwestycji w energię jądrową w przyszłości. Z deklaracji o zmniejszaniu jej udziału w miksie energetycznym do 50 proc. wycofała się również Francja.

Rozsądna alternatywa

Energia jądrowa jest bez wątpienia najpewniejszym źródłem niskoemisyjnej energii elektrycznej. Francja, która prawie trzy czwarte prądu czerpie z tego źródła, emituje dziesięciokrotnie mniej CO2/MWh niż Niemcy, którym atom zapewnia jedynie 13 proc. elektryczności. Nasz zachodni sąsiad musi więc wspomagać się na dużą skalę energią węglową, która jest dużo stabilniejsza niż OZE. Do krajów emitujących najmniej CO2/MWh należą też Finlandia oraz Szwecja, w których udział atomu w miksie energetycznym również wynosi po kilkadziesiąt procent. Nic więc dziwnego, że eksperci z IPCC, panelu naukowców przy ONZ zajmujących się zmianami klimatu, uważają energię jądrową za skuteczne narzędzie zmniejszania emisji CO2.
Chimeryczność OZE można stwierdzić nawet na polskim przykładzie. W 2018 r. stanowiły one ok. 19 proc. całości zainstalowanych mocy w kraju (same turbiny wiatrowe, które zdecydowanie dominują u nas wśród odnawialnych źródeł, odpowiadały za 13 proc. zainstalowanych mocy). Jednak udział OZE w wyprodukowanej w ubiegłym roku energii elektrycznej wyniósł już tylko niecałe 13 proc., a lądowe elektrownie wiatrowe zapewniły jej zaledwie 7,5 proc., wykorzystując połowę swojej potencjalnej mocy. Było to spowodowane m.in. mniejszą wietrznością w tym okresie.
Energia jądrowa jest nie tylko stabilna, lecz może być także elastyczna – to znaczy dostosowywać generowaną moc do aktualnych potrzeb (w przeciwieństwie do elektrowni węglowych, które są bardzo stabilne, ale mało elastyczne). Dla zwiększania udziału OZE w miksie energetycznym energetyka jądrowa będzie więc idealnym wspomagaczem, który umożliwi harmonijny rozwój źródeł odnawialnych przy zachowaniu ciągłości dostaw.
Warto też pamiętać, że elektrownie jądrowe są relatywnie niewielkie w stosunku do swojej mocy, więc nie wywierają tak dużego wpływu na środowisko, jak olbrzymie wiatraki czy elektrownie wodne mocno ingerujące w koryta rzek. Niezbędny surowiec jest tani i przede wszystkim potrzeba go relatywnie mało – elektrownia o mocy 1 tys. MW potrzebuje rocznie zaledwie 30 ton paliwa (analogiczna elektrownia węglowa 3 mln ton). Reaktory atomowe są też długowieczne – spokojnie można je użytkować przez wiele dekad, tymczasem wiatraki trzeba wymieniać nawet już po kilkunastu latach.
To wszystko sprawia, że cena energii jądrowej w długim terminie jest najniższa ze wszystkich dostępnych źródeł. Według raportu NIK uśredniony koszt MWh z okresu całej eksploatacji w przypadku energii jądrowej wynosi 296 zł. W przypadku lądowych elektrowni wiatrowych jest to 621 zł, jedna MWh czerpana z paneli fotowoltaicznych kosztuje 779 zł, a z wiatraków zainstalowanych na morzu – 796 zł.
Trudno więc inaczej zrozumieć sprzeciw wobec atomu na części lewicy niż jako kurczowe trzymanie się dawno temu przyswojonej ideologii, która stała się integralną częścią tożsamości. Energia jądrowa wydaje się obecnie najskuteczniejszym sposobem zmniejszania emisji CO2, więc jeśli zależy komuś na tym celu, powinien przynajmniej nie skreślać jej na samym starcie.
Trudno inaczej zrozumieć sprzeciw wobec atomu na części lewicy niż jako kurczowe trzymanie się dawno temu przyswojonej ideologii, która stała się integralną częścią tożsamości. Energia jądrowa wydaje się obecnie najskuteczniejszym sposobem zmniejszania emisji dwutlenku węgla, więc jeśli zależy komuś na tym celu, powinien przynajmniej nie skreślać jej na samym starcie