Narzekając na wysokość inwestycji, pamiętajmy, że jesteśmy jednym z tych krajów w Europie, w którym sektor publiczny stara się inwestować relatywnie dużo, by gospodarka utrzymywała tempo rozwoju.
W latach 2015–2017 odsetek inwestycji ogółem wzrósł w relacji do PKB w Niemczech i krajach strefy euro. W Polsce spadł o 2,4 pkt proc. Spadek był wyższy jedynie w Bułgarii (-2,5 pkt proc.) i na Słowacji (-2,9 pkt proc.). Z odsetkiem na poziomie 17,7 proc. Polska jest jednym z ostatnich krajów UE. Niższe wartości raportują jedynie Grecja (12,9 proc.), Portugalia (16,6 proc.) oraz Wielka Brytania (17,1 proc.). Tyle, że wszystkie te kraje mają poważne problemy. Dla porównania średnia unijna to 19,7 proc., a w Czechach to już 24,8 proc.
Niski – i malejący – odsetek nie oznacza spadku nakładów inwestycyjnych. Za większą część wzrostu PKB była odpowiedzialna zwiększona konsumpcja będąca następstwem znacznego podwyższenia wydatków społecznych w Polsce i szybkiego wzrostu wynagrodzeń. Dane GUS pokazują, że inwestycje w 2018 r. wzrosły. Wyniki zarówno za II, jak i III kwartał pokazują wzrost o 10–11 proc. w porównaniu z analogicznym okresem 2017 r. Danych na IV kwartał jeszcze nie ma, ale można przypuszczać, że mieliśmy do czynienia z analogicznym wzrostem.
Na temat inwestycji rozmawiamy sporo. Narzekając, że polskie firmy były zaskoczone wzrostem wynagrodzeń i przez to nie inwestowały tak dużo w okresie wzrostu presji płacowej. Tematem, którego nie poruszamy, są relatywnie niskie publiczne nakłady inwestycyjne w Europie, szczególnie w Niemczech. To efekt polityki zaciskania pasa wprowadzonej w wielu krajach po 2010–2011 r. Podejście to doczekało się wielu krytycznych ocen w literaturze akademickiej.
Były główny ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego Olivier Blanchard (wraz z Danielem Leighem) przedstawił dowody na to, że każdy punkt procentowy konsolidacji budżetowej spowodował spadek PKB o więcej niż 1 pkt. Jesteśmy w sytuacji, w której inwestycje w sektorze prywatnym w Europie pozostają słabe ze względu na dużą niepewność gospodarczą. Było to przyczyną powołania planu Junckera, w ramach którego Komisja Europejska chciała zachęcić państwa europejskie do inwestycji. W 2016 r. podwojono ten program do 630 mln euro.
MFW od kilku lat wzywa do zwiększenia inwestycji publicznych w Europie. Te w infrastrukturę zwiększają produkcję i zatrudnienie w krótkim okresie. Jednak nakłady publiczne – szczególnie w infrastrukturę (np. transport publiczny, internet szerokopasmowy, energetykę itp.), edukację, badania i rozwój, a także programy przekwalifikowania – zwiększają potencjał wzrostu poprzez stronę podażową. Kluczowy jest tutaj argument, że ze względu na pozytywny wpływ na wzrost gospodarczy i zatrudnienie zwiększenie inwestycji publicznych zachęci prywatne firmy do większego zaangażowania.
Dodatkowo Brad DeLong i Larry Summers pokazali, że bodźce fiskalne za pośrednictwem inwestycji publicznych generują dodatkowe wpływy z podatków i zwiększają długoterminowy potencjał wzrostu. W 2016 r. szefowa MFW Christine Lagarde wołała „Action, please!”, podkreślając, że w dziedzinie infrastruktury jeszcze wiele można zrobić, szczególnie że koszty finansowania dla takich krajów jak Niemcy są niskie. I co robią m.in. Niemcy? Śpią na pieniądzach.
W 2007 r. europejskie państwa wydawały 3,2 proc. PKB na inwestycje, dekadę później ten odsetek wynosił 2,8 proc., czyli wciąż był niższy niż przed kryzysem. W największej europejskiej gospodarce nie wygląda to dużo lepiej: nakłady faktycznie wzrosły z 1,9 proc. do 2,2 proc., ale nadal są niedostatecznie wysokie, by rozruszać gospodarkę w przeddzień kolejnego spowolnienia. Polska na tym tle wypada korzystnie, bo wydatki publiczne wynosiły 4,5 proc. w 2007 r., a w 2017 r. ok. 4 proc. Obecnie najwięcej inwestują Estonia (5,4 proc.), Bułgaria (5,2 proc.), Szwecja (4,6 proc.), Węgry, Grecja (po 4,5 proc.). Za nimi są Polska, Łotwa i Finlandia. Na przeciwległym końcu są Portugalia (1,8 proc.), Włochy, Hiszpania (po 2 proc.), Irlandia (2,1 proc.) i Belgia (2,2 proc.).
Niemieckie firmy nie czują presji do inwestowania, ponieważ utrzymuje się wysoki popyt na ich towary za granicą. Część przedsiębiorstw oszczędza, zamiast inwestować, ze względu na negatywne perspektywy demograficzne RFN. Gromadzone przez firmy oszczędności częściowo mają służyć pokryciu przyszłych zobowiązań emerytalnych. Pomyślmy, co by się wydarzyło, gdyby rząd Niemiec postanowił wydawać na inwestycje tyle, co Francja (3,5 proc. PKB). Europejska gospodarka miałaby zapewnione kolejne lata prosperity. W Polsce mechanizmem uruchamiającym kolejne rezerwy środków na rzecz inwestycji publicznych i prywatnych ma być powstanie pracowniczych planów kapitałowych (PPK). Może to być lekcja, którą muszą odrobić najbogatsze kraje Europy, żeby nie dopuścić do długotrwałego spowolnienia.
Ponadto optymizmem powinno napawać, że według Grant Thornton 58 proc. średnich i dużych firm planuje w 2019 r. zwiększyć nakłady inwestycyjne na parki maszynowe. To najwięcej z 35 przebadanych przez tę firmę gospodarek świata. Podobnie wysokie nakłady są tylko na Filipinach, w Brazylii, Nigerii i Indiach. Polskie firmy przystępują do rewolucji przemysłowej 4.0, zwiększając liczbę robotów na halach produkcyjnych. Ważne, żeby nakłady publiczne pomagały dalej napędzać wzrost, bo jak pokazuje literatura, tylko dwa strumienie pieniędzy są w stanie budować fundamenty rozwoju.