Prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński stwierdził niedawno, że afera wokół Komisji Nadzoru Finansowego poprzez próbę odwołania go ze stanowiska może być próbą wepchnięcia Polski do strefy euro. Wkrótce Glapiński może dołączyć do grona osób, których właśnie instytucje europejskie bronią przed utratą niezależności. Tak się stanie, jeśli faktycznie w Sejmie ruszą prace nad projektami ustaw, które miałyby doprowadzić do jawności płac w NBP.
Z zapowiedziami zmian w przepisach wychodziły zarówno opozycja, jak i rządzące Prawo i Sprawiedliwość. Powód? Już nie afera KNF, ale kontrowersje wokół wynagrodzeń dwóch bliskich współpracowniczek Adama Glapińskiego. Pojawiają się pomysły nie tylko jawności, ale i ograniczenia apanaży urzędników NBP.
Europejskiemu Bankowi Centralnemu, który ma prawo do opiniowania projektów regulacji dotyczących sektora finansowego, w szczególności tych, które dotykają funkcjonowania banków centralnych w krajach Unii Europejskiej, to się jednak z pewnością nie spodoba. EBC jest mocno wyczulony na punkcie niezależności – zarówno swojej, jak i pozostałych instytucji wchodzących w skład Europejskiego Systemu Banków Centralnych. A wpychanie się przez polityków z butami w bieżącą działalność banku centralnego trudno uznać za coś innego niż właśnie próbę ograniczenia niezależności.
Szybka analiza opinii, jakie wydawał EBC do projektów, które dostawał do zaopiniowania z Polski czy innych krajów członkowskich, pokazuje, że ryzyko naruszenia niezależności banku centralnego było już podnoszone, i to przy sprawach znacznie mniejszego kalibru.

Wynagrodzenia w NBP kontra pensje w bankach. Gdzie menedżerowie zarabiają lepiej? >>>>

Daleko szukać nie trzeba. W ubiegłym roku – jako pokłosie afery GetBacku – rząd przygotował projekt, a parlament uchwalił ustawę o wzmocnieniu nadzoru nad rynkiem finansowym. W nowych przepisach pojawia się inicjatywa utworzenia Funduszu Edukacji Finansowej, którego celem będzie zwiększenie świadomości finansowej Polaków, aby ci nie dawali się wciągać w piramidy finansowe, czy zakup produktów inwestycyjnych, które nie bardzo pasują do ich profilu ryzyka. Sprawa właściwie nie budzi kontrowersji, a potrzeba edukacji ekonomicznej ma powszechne poparcie. Fundusz będzie miał jednak wsparcie ze strony specjalnej rady, której skład będzie mianował minister finansów. Jednym z członków ma być przedstawiciel NBP, a to zdaniem EBC wymaga doprecyzowania przepisów w taki sposób, aby było wiadomo, że minister tylko powołuje przedstawiciela banku centralnego, który jest wybrany przez sam bank. Co, jeśli miałoby być inaczej? Wówczas zdaniem EBC „umożliwienie ministrowi wyboru i powoływania przedstawiciela prezesa NBP można uznać za naruszenie niezależności instytucjonalnej NBP (...), zgodnie z którymi rządy państw członkowskich zobowiązują się nie dążyć do wywierania wpływu na członków organów decyzyjnych krajowych banków centralnych przy wykonywaniu ich zadań”.
Bank zabiera też głos w sprawach istotnych dla stabilności finansowej. To miało miejsce przy projektach ustaw frankowych, do których EBC był nastawiony krytycznie i wskazywał na ryzyka dla banków, negatywny wpływ na gospodarkę, inwestorów zagranicznych i stabilność systemu finansowego. Nie była to też pierwsza krytyczna opinia EBC odnośnie do ustaw, które mają wpływ na instytucje finansowe, bo negatywne aspekty przepisów zostały także podniesione w przypadku noweli kodeksu cywilnego mającego na celu rozwiązanie kwestii dotyczących kredytów walutowych. Tak zwana ustawa spreadowa, która zakłada zwrot kredytobiorcom części różnicy kursowej przy kredytach hipotecznych w walutach obcych, również nie znalazła uznania we Frankfurcie. EBC zresztą zwracał polskim władzom także uwagę na niezgodność ustawy o NBP z unijnymi regulacjami przy okazji planowanej przez PO-PSL nowelizacji. W ciągu ostatnich lat mogliśmy się więc przekonać, że to, co dzieje się w Polsce, nie jest obojętne jednemu z największych banków centralnych na świecie.
Czy ktokolwiek w Polsce będzie musiał się przejmować zdaniem pożyczkodawcy ostatniej instancji w strefie euro? Być może nie. Ale dla zagranicznych inwestorów będzie to kolejna okazja, żeby zastanowić się, co się właściwie dzieje ze stabilnością systemu finansowego w najszybciej rozwijającej się unijnej gospodarce.
Przy okazji Adam Glapiński znajdzie się w gronie szefów banków centralnych, którzy muszą bronić pozycji swojej instytucji. Czyli gdzieś pomiędzy Leszkiem Balcerowiczem a Hanną Gronkiewicz-Waltz. Ciekawe, czy takiego efektu oczekują projektodawcy przepisów o jawności płac w NBP – zwłaszcza ci spod znaku Platformy Obywatelskiej.
Wszystko to nie oznacza oczywiście, że żadnego problemu w banku centralnym nie ma.
Po pierwsze, brak jawności. Wczoraj pisaliśmy w DGP, że banki centralne w innych krajach nie mają najmniejszego problemu z ujawnianiem wynagrodzeń osób na najwyższych stanowiskach. U nas potrzeba do tego takiego „halo” jak to, z którym mamy do czynienia obecnie albo gdy ponad 15 lat temu członkowie Rady Polityki Pieniężnej wytoczyli proces prezesowi NBP o wyrównanie wynagrodzeń. Przy tym informacji, które bank centralny ostatnio ujawnił, nie da się określić jako specjalnie precyzyjnych. Przejrzystość wynagrodzeń zapewne miałaby funkcję dyscyplinującą. Ale może i ułatwiłaby NBP zatrudnianie nowych ludzi?
Po drugie, wysokie zarobki na stanowiskach dyrektorskich mogą mieć uzasadnienie – jednak raczej w departamentach merytorycznych. Tam, gdzie do zaakceptowania jest argumentacja przedstawicieli NBP, którzy występowali w ostatnich dniach przed mediami, że pensje muszą być konkurencyjne w stosunku do tego, co oferują banki komercyjne. Publiczna dyskusja dotyczy zaś w gruncie rzeczy wyłącznie komórek „wspierających”, jak komunikacja i promocja czy gabinet prezesa.
Po trzecie wreszcie, dyrektor komunikacji w jakiejkolwiek firmie musiałby solidnie świecić oczami przed szefem, gdyby z jego powodu doszło do wybuchu ogólnokrajowego kryzysu PR-owego, a zamiast szybko ugasić pożar, „komunikacja” tylko dolewałaby do niego benzyny. W naszym przypadku szef sam dostarcza kolejne kanistry z paliwem. Instytucji to nie pomaga. Ale ustawowe rozwiązania też nie pomogą.
Czy ma sens pisanie ustawy po to, żeby dowiedzieć się, ile naprawdę zarabiają dwie osoby? I dyrektorki, i prezes kiedyś z banku odejdą, a ustawę możemy mieć na stałe. Zapewne wbrew opinii EBC. I wbrew zdrowemu rozsądkowi. Wiele zależy tu jednak nie tylko od polityków, którzy zajmować się będą nowymi przepisami. Tak naprawdę piłka cały czas jest po stronie banku centralnego.
To, co dzieje się w Polsce, nie jest obojętne jednemu z największych banków centralnych na świecie