Po 10 miesiącach od ujawnienia przez DGP skandalu związanego z importem antracytu z okupowanych przez Rosję terytoriów Ukrainy do Polski i innych państw Unii Europejskiej temat powraca. Nasze władze – mimo nałożenia w styczniu amerykańskich sankcji na głównych graczy z Zagłębia Donieckiego – nadal nic sobie z tego nie robią w myśl tradycyjnego „niedasizmu”.

W poniedziałkowy wieczór nasze działania opisał TVN24. Od października 2017 r. jedynym przekazem polskich władz jest tłumaczenie, że skoro na antracyt nie ma cła (a nie ma, bo w UE produkowany jest w śladowych ilościach, więc nie trzeba chronić przed nim rynku), to „niedasię” sprawdzać na granicy, skąd jest przywożony. Albo że ilości antracytu, jakie przyjeżdżają do Polski, nie stanowią konkurencji dla naszego węgla. Nie stanowią, bo nie mamy energetyki opartej na antracycie, najbardziej energetycznym węglu kamiennym. Palimy miałami i antracyt pasuje naszym elektrowniom jak kwiatek do kożucha. Resort energii tej subtelnej różnicy nie widzi.
Czemu się dziwić, skoro wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski, pytany przez dziennikarkę TOK FM o coraz większy import węgla z Rosji (o kolejnych rekordach w DGP piszemy od początku roku) odpowiada: „Rosja ma wszystkie gatunki węgla i to jest ich wielkie dobrodziejstwo. Mogą nam zaoferować każdy węgiel. Zacząłem się zastanawiać w zeszłym roku, skąd się bierze ta nadwyżka. Ktoś powie: rządzisz, a nie wiesz? No właśnie. Niekiedy, jak się rządzi i się wie, to się właśnie nie wie. Dlaczego? Bo ja wiem, że nie wiem”.
Jeśli więc w rządzie wszyscy mają takie podejście „na Sokratesa”, to nawet gdyby antracyt nie był czarny jak każdy węgiel, a złoty czy różowy, i tak nikt by go w Polsce nie zauważył. A to przecież ten rząd od 2016 r. odgrażał się cłem importowym dla węgla z Rosji (donbaski antracyt przyjeżdża do nas na rosyjskich dokumentach, bo Rosjanie kradną go Ukrainie, wywożą do siebie i wyposażają w swoje papiery). A potem w przyjętej przez Sejm 5 lipca ustawie o jakości paliw stałych próbował ograniczać zakupy ze Wschodu zapisami o zakazie wjazdu niesortów (czyli węgli niesortowanych, co akurat antracytowi w niczym nie przeszkadza).
Reporterzy TVN24 ujawnili w poniedziałkowy wieczór nieznany fragment korespondencji polskiego MSZ z ukraińską ambasadą, która zaniepokojona dopytywała po naszych artykułach, czy Warszawa zamierza cokolwiek zrobić. „Nawet ustalenie, że sprowadzony węgiel pochodzi z Ukrainy, a nie z Rosji, nie będzie skutkować innym wymiarem należności celnych, zaś przywóz węgla pochodzącego z Ukrainy nie jest objęty żadnymi zakazami w odróżnieniu od towarów pochodzących z Krymu” – czytamy w odpowiedzi MSZ przytoczonej przez telewizję TVN24. To bardzo wąska interpretacja unijnych przepisów sankcyjnych. Jak pisaliśmy na łamach DGP, gdyby była taka wola polityczna, można by je interpretować szerzej.
Decyzja Rady UE wprowadzająca sankcje za wojnę na Donbasie przewiduje możliwość objęcia sankcjami ludzi, którzy finansują działalność separatystów. A donbascy biznesmeni od antracytu takimi ludźmi są. Mimo to nasz resort dyplomacji nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, czy zaproponował na forum unijnym objęcie ich sankcjami. Możemy chyba bezpiecznie założyć, że nie. Dlatego chichotem historii wydają się deklaracje polskiego MSZ o przywiązaniu do integralności terytorialnej Ukrainy. Tematem antracytu zainteresował się TVN24, własną publikację planuje wkrótce jeden z najważniejszych ukraińskich tygodników. Kilka poziomów wyżej zainteresowała się amerykańska administracja. Może pora na resort Jacka Czaputowicza?