Tylko 2,4 proc. PKB wyniósł deficyt sektora rządowego i samorządowego w 2016 r. Ale na tym obrazie są rysy.
Polski deficyt i dług / Dziennik Gazeta Prawna
Zeszłoroczny deficyt sektora rządowego i samorządowego był najniższy od 2007 r., kiedy to okazał się rekordowo dobry i wyniósł 1,9 proc. PKB. W 2016 r. wyniósł 2,4 proc. PKB – poinformował wczoraj GUS. To wskaźnik szczególnie ważny dla Komisji Europejskiej, bo na jego podstawie ocenia ona stabilność finansów kraju członkowskiego. Co do zasady nie powinien on przekroczyć 3 proc. PKB.
Taki odczyt to spore zaskoczenie: nie dalej jak pod koniec stycznia Ministerstwo Finansów szacowało go na 2,8–2,9 proc. PKB po tym, gdy okazało się, że nie wolno mu zaliczyć w całości do dochodów opłat z aukcji częstotliwości LTE. Teraz, po tak dobrym rezultacie, resort finansów ostrożnie wypowiada się na temat szacunków deficytu tegorocznego. We wcześniejszych prognozach resort szacował go na 2,9 proc. PKB. W nieoficjalnych rozmowach jego przedstawiciele przyznają, że możliwa jest rewizja w dół, ale trwają właśnie prace nad aktualizacją programu konwergencji i zbyt wcześnie na kategoryczne stwierdzenia.
Według niektórych ekonomistów w dopinaniu budżetu centralnego może pomóc coraz lepsza koniunktura, a przede wszystkim wyższa od oczekiwanej inflacja. Ale z drugiej strony mogą wreszcie ruszyć inwestycje, zwłaszcza te przedwyborcze w samorządach, co może powiększyć deficyt.
Jeśli bliżej przyjrzeć się danym za 2016 r., obraz nie jest już tak jednoznacznie optymistyczny. Niski deficyt to dobre wykonanie budżetu centralnego. Wpływy z podatków liczone w okresie luty 2016 – styczeń 2017 r. (zgodnie z ujęciem UE) wypadły dobrze, jednocześnie wydatki były pod ścisłą kontrolą. Ale głównie dlatego, że w ubiegłym roku mieliśmy właśnie zastój w inwestycjach publicznych. Jaskrawo widać to przede wszystkim w wynikach samorządów, które też znacząco przyłożyły się do spadku deficytu. W 2016 r. zanotowały rekordowo wysoką nadwyżkę – ok. 7,7 mld zł.
Rys na wynikach 2016 r. jest więcej, druga to skokowy wzrost długu publicznego liczonego unijną metodą. W ubiegłym roku sięgnął 54,4 proc. PKB. To nie tylko znacznie więcej niż rok wcześniej, gdy było to 51,1 proc. PKB, ale również dużo gorzej niż jeszcze pod koniec 2016 r. spodziewało się Ministerstwo Finansów, oczekując 53,7 proc. PKB.
Według Piotra Kalisza, głównego ekonomisty banku Citi Handlowy, oprócz wystąpienia deficytu w finansach publicznych zaważyły na tym dwa czynniki. Pierwszy to słaby złoty, co zwiększyło zagraniczną część zadłużenia. Drugi to utrzymująca się w ubiegłym roku deflacja. Przy spadku cen maleje deflator PKB, na który składają się ceny z całej gospodarki, w tym importu. Im mniejszy deflator, tym mniejszy nominalny PKB. A im mniejszy PKB, tym większy dług liczony w relacji do niego.
Zdaniem ekonomisty poziom długu liczonego w ten sposób będzie się stabilizował, bo zadziałają dwa przeciwstawne czynniki. Deficyt jednak się zwiększy, w 2018 r. być może nawet do 3,2 proc. PKB (m.in. z powodu obniżenia wieku emerytalnego), co trzeba będzie sfinansować dodatkowym długiem. Ale z drugiej strony rosnąca inflacja zadziała odwrotnie niż deflacja z 2016 r. Nominalny PKB też wzrośnie.