Jesteśmy w samym środku strukturalnego kryzysu. Obroty spadają, domy maklerskie są w fatalnej kondycji, a rynek przejmują zagraniczne podmioty.
Małgorzata Zaleska, nowa prezes giełdy, już w dniu ogłoszenia nowej funkcji zaapelowała o to, aby więcej spółek pojawiło się na GPW. Spadek liczby, a przede wszystkim wartości IPO – pierwotnych ofert publicznych – to najbardziej widoczny objaw problemów, z jakimi boryka się polski rynek kapitałowy. W ciągu ubiegłych dwóch lat na GPW pojawiły się spółki wycenione na 753 mln euro, czyli mniej niż w samym IV kwartale 2013 r. (ponad 1 mld euro), nie wspominając o 2011 r., kiedy wartość debiutów sięgnęła 2,2 mld euro. Dla rozruszania potencjalnych debiutantów były prezes giełdy Paweł Tamborski ruszył nawet w tournée po Polsce. Bez większych rezultatów.
Zadanie jest jednak wyjątkowo trudne. Polski rynek znajduje się bowiem w samym środku strukturalnego kryzysu. Nie jest to sprawa samej koniunktury. Giełda oraz cały ekosystem z nią związany, m.in. biura maklerskie, przeżywają zapaść instytucjonalną i nic nie wskazuje na to, że mają szansę na powrót do kondycji sprzed kilku lat.
– Wygląda na to, że Polska, zamiast podążać za rynkiem brytyjskim, idzie w stronę modelu niemieckiego. Mamy mocną gospodarkę i słabą giełdę. Rynek, który nie oferuje ciekawych, wzrostowych aktywów, a znaczną część dużych spółek kontroluje państwo – tłumaczy Jacek Chwedoruk, szef banku inwestycyjnego Rothschild w Polsce.
Kamieniem, który uruchomił lawinę, było podcięcie skrzydeł funduszom emerytalnym. Pieniędzy na rynku zabrakło nie tylko jednak ze strony OFE, ale także osób prywatnych – zaledwie 3 proc. Polaków inwestuje na giełdzie, a ich udział w transakcjach giełdowych od początku dekady zmniejszył się z 19 do 12 proc. Efekt jest taki, że w ciągu czterech lat przeciętne dzienne obroty na GPW spadły z pół miliarda do 400 mln zł.
Zarówno mniejsza liczba debiutów, jak i mniej pieniędzy w obrocie wtórnym uderzają przede wszystkim w biura maklerskie, których zadaniem jest animowanie całego rynku kapitałowego. Co więcej, w czasie prosperity szefostwo GPW promowało model umiędzynarodowienia polskiej giełdy. Wierzono, że skoro wyrosła ona na jeden z największych rynków w Europie, to warto wypłynąć na szersze wody. Zagraniczne biura dopuszczono do bezpośredniego handlu na polskiej giełdzie jako tzw. zdalnych członków GPW, bez miejscowych biur, tylko z elektronicznym dostępem do rynku transakcji.
– Ich przewagą jest to, że działają na rynkach globalnych i podłączenie własnego systemu do GPW jest dla nich niewiele znaczącym kosztem. Jednocześnie nie muszą tworzyć dodatkowych struktur, zatrudniać ludzi na zasadach zgodnych z regulacjami obowiązującymi na rynku lokalnym czy płacić lokalnych podatków, aby obsłużyć transakcje w Polsce. W konsekwencji są w stanie zaoferować prowizje często niższe niż polskie biura – wyjaśnia Jacek Radziwilski, szef Pekao Investment Banking.
Konkurencja zrobiła się zabójcza, co najlepiej widać w kondycji np. Ipopemy, notowanego na GPW domu maklerskiego. Niespełna dwa lata temu był to drugi pod względem znaczenia uczestnik rynku z 9-procentowym udziałem w transakcjach sesyjnych. Od tego czasu takie instytucje, jak Merrill Lynch czy Wood & Co, zepchnęły ją na piąte miejsce, pozostawiając z niespełna 6-procentowym udziałem w obrotach. Kurs akcji Ipopemy w ciągu pięciu lat spadł o 85 proc.
Dziś na działalności brokerskiej nikt już na naszym rynku nie zarabia, a symbolem tego, jak zagranica zdominowała polską giełdę, jest to, że w zeszłym roku 40 proc. wszystkich transakcji pakietowych przeszło przez ręce jednej instytucji: amerykańskiego banku inwestycyjnego Goldman Sachs.
To, że w biznesie brokerskim idzie ku gorszemu, najbardziej widoczne jest po stronie bankowych domów maklerskich. Niektóre instytucje, jak ING Securities, dość mocno ograniczyły aktywność. Z kolei Bank Zachodni WBK i mBank wchłonęły biura maklerskie do swoich struktur.
Paweł Tamborski, do niedawna szef GPW, przyznawał, że OFE były dla polskiego rynku czymś w rodzaju sterydów. Dzięki nim były możliwe wielkie prywatyzacje, polska giełda rozwinęła się ponadprzeciętnie, a cały rynek kapitałowy z biurami maklerskimi proporcjonalnie był znacznie większy niż w innych krajach Europy Środkowej.
Zdaniem specjalistów cofamy się w czasie: sytuacja na giełdzie będzie przypominać lata 90. Z tą jednak różnicą, że w czasie swojej świetności polska giełda przyciągnęła sporą grupę zarządzających funduszami z zagranicy. W zeszłym roku to właśnie oni wzięli górę, przejmując ponad połowę obrotów na GPW, i nadal się umacniają. Efekt: jak nigdy dotąd na giełdzie jesteśmy zależni od trendów światowych.