Pomimo podjętych działań Pekin na razie może tylko się przyglądać, jak giełdy szybują w dół
Chociaż sytuacja na giełdzie w Szanghaju z dnia na dzień wygląda coraz poważniej, trudno powiedzieć, jakie mogą być jej długofalowe konsekwencje. Wczoraj spadkami zakończyły się sesje na wszystkich najważniejszych parkietach w regionie. Indeks Nikkei 225 stracił 3,1 proc., zaś giełda w Seulu straciła 1,9 proc. Nerwowa atmosfera najbardziej udzieliła się w Hongkongu, gdzie sesja zakończyła się z 5,8-proc. spadkiem.
Aby zatrzymać szybujące w dół indeksy, chiński rząd postanowił sięgnąć po wyjątkowe środki. Celem operacji przeprowadzonej wspólnie z 21 firmami brokerskimi było ustabilizowanie indeksu na poziomie 4,5 tys. pkt. Ze swojej strony sektor prywatny obiecał kupić akcje o wartości kilkunastu miliardów dolarów i nie pozbywać się ich przez rok. Zaś bank centralny obiecał przy pomocy specjalnej, rządowej instytucji udostępnić im dodatkowe środki na przeprowadzenie tych operacji. Innymi słowy, zdecydowano o drukowaniu pieniędzy, aby ratować giełdę. Niestety, chociaż indeks giełdy w Szanghaju po otwarciu skoczył o 7,8 proc., to dzień zamknął tylko z 2,4 proc. wzrostu, we wtorek zaś spadł o 1,3 proc.
Spadki na chińskich giełdach wzbudzają obawy nie tylko przed zawirowaniami na azjatyckich rynkach, lecz także na światowych giełdach surowcowych. Przykładem chociażby miedź, której cenę Chiny przez ostatnich kilka lat windowały w górę, będąc głównym konsumentem tego metalu. Teraz cena tego surowca jest najniższa od sześciu lat.
Jak mówi Dorota Sierakowska, analityk z Domu Maklerskiego Banku Ochrony Środowiska SA, przyczyn spadku cen miedzi jest kilka. – Jednym z nich jest wzrost ogólnej niepewności na rynkach finansowych wynikający z kłopotów gospodarki Grecji. Poza tym utrzymuje się duża podaż miedzi przy słabnącym popycie na ten surowiec. Tu znaczenie mają przede wszystkim słabe dane z Chin. Ważnym czynnikiem jest również sytuacja na rynkach walutowych – silny dolar wywiera presję na spadek cen surowców – mówi analityk.
Duża podaż miedzi jest spowodowana także sporymi zapasami tego metalu. Jak pokazują dane londyńskiej giełdy metali, zapasy wynoszą obecnie ok. 329 tys. ton. Roczna konsumpcja to ok. 22 mln ton. Podobnie rekordowo wyglądają zapasy ropy naftowej w Stanach Zjednoczonych, które są najwyższe od miesięcy. Cenę baryłki zbijają nie informacje o najwyższej produkcji w Arabii Saudyjskiej, pierwszym od kilku miesięcy wzroście liczby odwiertów wydobywających ropę z łupków w USA czy perspektywa zbliżającego się finału rozmów z Iranem, co umożliwi temu krajowi sprzedaż większej ilości ropy na rynkach światowych. – Sytuacja z ropą naftową jest analogiczna. Chociaż popyt na nią powoli rośnie w skali globalnej, to podaż i tak jest większa niż zapotrzebowanie – mówi Sierakowska.
Co spowodowało zawirowania na giełdzie w Szanghaju? Najkrótsza odpowiedź brzmi – lewarowanie. Jeszcze pięć lat temu chińscy inwestorzy nie mieli w ogóle takiej możliwości. Tamtejsza komisja papierów wartościowych uruchomiła pilotażowy program umożliwiający wykorzystywanie dźwigni finansowej w marcu 2010 r. Efekty musiały być zadowalające, bo w październiku tego samego roku inwestorzy dostali zielone światło na korzystanie z tej metody. Początkowo dostęp do niej mieli tylko najbogatsi inwestorzy. Później wymogi zostały poluzowane. W efekcie lewar stał się dostępny praktycznie dla każdego.
To jednak zrodziło problem. W ciągu 12 miesięcy poprzedzających początek spadków w Szanghaju wartość transakcji z użyciem lewara wzrosła pięciokrotnie, do poziomu ok. 330 mld dol. Zdaniem niektórych ekspertów drugie tyle zostało wykorzystanych z użyciem instrumentów finansowych mających na celu obejście obowiązującego prawa. Kiedy rząd przestraszył się potencjalnych konsekwencji, zaczął zaostrzać przepisy. Już na początku roku znów zaczęła obowiązywać reguła, że takie transakcje będą dostępne tylko dla bogatszych inwestorów. Firmy brokerskie, które się nie dostosowały, zostały ukarane. W kwietniu zaś regulatorzy wzięli się za firmy oferujące instrumenty pozwalające na obejście prawa. 12 czerwca rząd wprowadził górną wartość takich transakcji na giełdzie. Wtedy zaczęły się spadki.
Nie wszyscy jednak podnoszą alarm. Jak zauważa tygodnik „The Economist”, giełdy wciąż nie grają w Chinach takiej roli jak w krajach Zachodu. W akcjach ulokowanych jest zaledwie 15 proc. oszczędności gospodarstw domowych. Nawet dźwignia finansowa nie stanowi zagrożenia systemowego, bowiem odpowiada zaledwie za 1,5 proc. aktywów w systemie bankowym. Zdaniem gazety wytłumaczeniem alergicznej reakcji rządu na spadki na giełdzie jest polityka. Kiedy bowiem giełda rosła, rząd w Pekinie mógł sobie przypisać to jako zasługę i efekt swojej polityki gospodarczej. Kiedy więc spadki okazały się poważniejsze, niż początkowo zakładano, ekipa Xi Jinpinga postanowiła działać. Z tego również względu porażka w stabilizacji sytuacji na giełdzie będzie porażką polityki gospodarczej rządu.
Państwa BRICS tworzą własny bank
Przy okazji szczytu państw BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, RPA) w Ufie, stolicy rosyjskiego Baszkortostanu, zainaugurowano pracę Nowego Banku Rozwoju (NDB). NDB ma się stać odpowiednikiem Banku Światowego dla grupy BRICS. Kraje te niejednokrotnie krytykowały BŚ i Międzynarodowy Fundusz Walutowy za to, że siła ich głosu w obu instytucjach nie odpowiada rosnącemu znaczeniu w światowej gospodarce.
Na czele banku, którego kapitał ustalono na poziomie 100 mld dol., stanął przedstawiciel Indii Kundapur Kamath, a na jego siedzibę wybrano chiński Szanghaj. Bank ma finansować inwestycje infrastrukturalne w zainteresowanych państwach, a także wspierać je w razie problemów gospodarczych, choćby w razie konieczności ratowania kursu walut. – Pierwsze duże projekty powinny się pojawić do końca roku, ale trudno mi na razie mówić o konkretach – powiedział minister finansów Rosji Anton Siłuanow.
Państwa BRICS nie zamykają się przy tym na innych chętnych, choć zabezpieczyły sobie prawo do zachowania przynajmniej 55 proc. głosów na wypadek, gdyby skład członkowski się powiększył. Zainteresowanie przystąpieniem do Nowego Banku Rozwoju wyraziła już... Grecja. W maju wicepremier Janis Dragasakis powołał nawet specjalnego pełnomocnika, który ma zbadać, czy i na jakich warunkach Ateny mogłyby uczestniczyć w NDB. Został nim były przedstawiciel Grecji przy MFW Panajotis Rumeliotis.