Zwłaszcza rynek brytyjski zachowuje się tak, jakby dopiero teraz do inwestorów dotarło, że Szkocja naprawdę może ogłosić niepodległość po niedzielnym referendum.

Ale to nie Szkoci stali za poniedziałkowym cofnięciem na Wall Street, gdzie S&P stracił 0,3 proc. odrabiając połowę wcześniejszych strat w końcówce notowań. W USA o nastrojach zaważyć mogła zwyczajna chęć realizacji części zysków, po tym jak S&P przekroczył poziom 2 tys. punktów, a większość istotnych dla rynków wydarzeń i publikacji (posiedzenia banków centralnych, konferencja w Jackson Hole, dane z rynku pracy) miały już miejsce. Natomiast czynnikiem, który pomógł odrabiać straty była publikacja danych o kredytach konsumenckich, których w lipcu zaciągnięto za 26 mld USD (oczekiwano 17 mld).

Mimo tych danych, w Azji indeksy traciły dziś rano, za wyjątkiem Japonii, gdzie Nikkei zyskał 0,3 proc. Giełda w Seulu dziś nie pracowała, zaś indeks w Szanghaju tracił 0,1 proc. na dwadzieścia minut przed końcem notowań.

W Europie inwestorzy mogą mieć obawy związane z konsekwencjami gospodarczymi wyjścia Szkocji z unii z Anglią, co najlepiej było wczoraj, gdy FTSE250 stracił 1 proc., podczas gdy na pozostałych rynkach straty były minimalne lub wręcz nie było ich wcale (DAX zyskał 0,1 proc., WIG20 0,4 proc.). Dziś jednak ponownie kontrakty na S&P zniżkują wskazując wszystkim kierunek ruchu, zaś konsekwencje ewentualnego ogłoszenia niezależności Szkocji nie zostały jeszcze do końca uwzględnione.

Emil Szweda