W drugim kwartale bieżącego roku złoto straciło na wartości prawie 25% – to najgorszy kwartalny wynik odkąd w 1971 roku uwolniono ceny kruszcu. Choć tempo spadków zaskoczyło nawet pesymistów, nie spodziewałbym się póki co trwałego odbicia.

Na rozmiar przeceny złożyło się kilka czynników. Niewątpliwie na ostatniej prostej do rekordowego tempa spadków mocno przyczynił się szef Fed, który zapowiedział wycofywanie się banku centralnego z polityki ilościowego łagodzenia jeszcze w tym roku. Jednak nie przypisywałbym słowom Bena Bernanke magicznej mocy. Sytuacja na rynku złota pogarsza się bowiem systematycznie od dłuższego czasu.

Inwestorzy uciekają

Na koniec października 2012 zaangażowanie inwestorów spekulacyjnych obstawiających wzrosty na rynku terminowy sięgnęło 163 tys. kontraktów. Cena złota zbliżyła się wtedy do 1800 dolarów za uncję i wielu liczyło, że wkrótce zostanie ustanowiony kolejny rekord. Jednak to właśnie inwestorzy spekulacyjni dali sygnał do końca hossy, drastycznie zmniejszając swoje zaangażowanie, które obecnie wynosi 30 tys. kontraktów. Myliłby się ten, kto by wyciągnął z tego wniosek, że fundusze hedgingowe są już bliskie wycofania się z rynku, przez co ich wpływ na ceny będzie malał. Nie jest bowiem powiedziane, że pozycja spekulacyjna netto musi być dodatnia. Fakt, że przez ostatnie lata na złocie większość funduszy grała na wzrosty nie jest bynajmniej normą – na innych rynkach spekulanci chętnie obstawiają krótkie pozycje.

Na początku tego roku do graczy na rynkach terminowych dołączyli posiadacze jednostek uczestnictwa funduszy ETF, a więc przede wszystkim inwestorzy indywidualni. Ich przejście na stronę sprzedających także było nagłe i bardzo gwałtowne. Jeszcze w grudniu 2012 padł kolejny rekord tonażu kruszców zgromadzonego w tych produktach. Od stycznia zaś rozpoczęła się lawinowa wyprzedaż, która trwa po dziś dzień. W ciągu pół roku z funduszy zniknęło tyle złota, ile zgromadzono tam przez ostatnie trzy lata. Tu jednak spadki dopiero się rozpoczęły – wielu mniej aktywnych inwestorów dopiero teraz dowiaduje się, że ich środki stopniały i część z nich zapewne podejmie wkrótce decyzję o sprzedaży. Tempo spadków nie sprzyja zaś mocnym nerwom.

Alternatywy dla kruszcu

Wiele też wskazuje na to, że wzrostowe korekty będą wykorzystywane jako okazje do pozbywania się zgromadzonych zasobów złota. Dwa podstawowe motywy inwestycyjne tracą bowiem na znaczeniu i utrzymywanie pozycji w złocie jawi się przede wszystkim jako zamrożenie kapitału. Z jednej strony bowiem wysokie zyski daje rynek akcji, zwłaszcza giełda amerykańska czy niektóre europejskie. Pobicie rekordu wszechczasów przez indeks Dow Jones było dla wielu inwestorów znakiem, że dobre czasy giełdy w końcu wróciły. Z drugiej strony nastąpiła mocna przecena bezpiecznych aktywów, takich jak frank szwajcarski czy nadal uważany za bezpieczną przystań jen. Znacznie tańsze są też amerykańskie obligacje skarbowe – wreszcie można zagwarantować sobie ochronę przed inflacją i pozytywną stopę zwrotu, co przez ostatni rok nie było możliwe.

Jeszcze dalecy od masowego pozbywania się kruszcu są inwestorzy indywidualni, którzy kupili fizyczne złoto. Jednak chętnych do tego, by nadal kupować, ubywa i to nawet na rynkach napędzających w ostatnich latach hossę. Przede wszystkim przynoszą efekty działania indyjskiego rządu zmierzające do ograniczenia importu złota, który jest jednym z czynników zagrażających wartości indyjskiej rupii. Niedawno udało mu się wymusić na dealerach powstrzymywanie się od sprzedaży sztabek i monet odbiorcom detalicznym. Nie najgorzej trzymają się jeszcze Chiny, ale i tam prognozy nie są najlepsze ze względu na postępujące spowolnienie drugiej gospodarki świata.

Wyrwy w popycie na złoto, jaką pozostawili inwestorzy nie da się łatwo uzupełnić. To, że w ostatnich latach ich udział w zużyciu żółtego metalu sięgał 50% niestety teraz się mści. Nabywcy biżuterii liczniej pojawią się na rynku dopiero przy znacznie niższych cenach. Zwłaszcza, że część z nich traktuje zakup naszyjników czy pierścionków jako inwestycję i boją się dalszych spadków ceny złota. Pocieszeniem dla posiadaczy żółtego metalu może być chyba tylko fakt, że gdyby posiadali akcje spółek wydobywających kruszec, ich portfele wyglądałyby jeszcze gorzej.

Wydobycie kruszcu to nie złoty interes

Fundusz ETF Market Vectors Gold Miners skupiający akcje spółek wydobywczych stracił na wartości w ciągu minionego półrocza 35%. Od rekordu z września 2011 roku jest już aż o 64% niżej. Wiele spółek zaczęło głośno mówić o anulowaniu lub odłożeniu w czasie niektórych projektów wydobywczych. Póki co żadna większa spółka nie ogłosiła bankructwa, ale prędzej czy później się to stanie. Wiele inwestycji było bowiem finansowanych z kredytu (zadłużenie sektora wydobywczego wzrosło przez 10 lat hossy z 2 do 21 miliardów dolarów), a ceny złota są już poniżej progu wypłacalności dla nowych projektów. W branży pokutuje niestety chciwość – prawie wszystkie przedsiębiorstwa przestały zabezpieczać wydobycie na rynku terminowym, zgadzając się by o cenie sprzedaży decydowały bieżące ceny rynkowe. Taka polityka jest z teoretycznego punktu słuszna i w warunkach hossy cieszyła akcjonariuszy. Ze względu na groźbę kosztownego bankructwa nie należało jednak jej łączyć z rosnącym poziomem zadłużenia.

W przyszłości trudna sytuacja w branży wydobywczej sprzyjać będzie poprawie koniunktury na rynku kruszcu. Uruchomienie porzuconych kopalń trwa długo i daje czas na wzrosty cen. Gdy rynek złota trochę ochłonie, zwłaszcza gdy znacząco spadnie w nim udział inwestorów, warto pomyśleć o zakupach, zarówno pozostałych przy życiu spółek, jak i samego metalu. Nie spodziewałby się jednak końca korekty jeszcze w tym roku – zbyt wiele jeszcze jest niesprzyjających okoliczności, a dynamika procesów na tym rynku jest dużo wolniejsza niż na giełdzie.

Maciej Bitner