Reakcja na deklaracje Bena Bernanke w kwestii skupu obligacji była umiarkowanie pozytywna, choć była też chwila rozczarowania. Można być pewnym, że Fed nerwowych ruchów nie wykona. Nerwowo będzie za to we Włoszech, które muszą zjeść powyborczą żabę.

We wtorek europejscy inwestorzy weryfikowali swoje poniedziałkowe decyzje, oparte na przekonaniu, że Silvio Berlusconi nie będzie miał wiele do powiedzenia po wyborach. Fakt, że indeksy poruszały się w wąskim przedziale, nie reagując na bodźce, potwierdza tezę, że wtorkowo sesja miała „na celu” doprowadzenie rynku do punktu wyjścia po chwilowej „nieroztropności”.

Skoro to zadanie zostało wykonane, nasuwa się pytanie o to, co dalej? Z technicznego punktu widzenia mamy sytuację, w której zachowanie DAX-a kontrastuje z tym, co dzieje się na Wall Street. Indeks we Frankfurcie od początku lutego porusza się w bok w wąskim przedziale 7600-7770 punktów. W ostatnich dniach zwiększyła się zmienność notowań.
S&P500 od kilku dni znajduje się w tendencji spadkowej, także w warunkach zwiększonej zmienności. Poniedziałkowy spadek był największy od czterech miesięcy. Na początku listopada ubiegłego roku w wyniku podobnego tąpnięcia i następującej po nim serii mniejszych spadków indeks stracił nieco ponad 5 proc.

Choć w poniedziałek Wall Street podążyła śladem Europy, to na dłuższą metę jest raczej odwrotnie. Trudno jednak liczyć, że wczorajszy niewielki wzrost na Wall Street wystarczy, by poprawić humory inwestorów na naszym kontynencie i sprowokować ruch w górę. Wtorkową sesję Dow Jones zakończył zwyżką o 0,8 proc., a S&P500 zyskał 0,6 proc. i zbliżył się do poziomu 1500 punktów.

Po obu stronach oceanu powodów do zmartwień nie brakuje. Po naszej to przede wszystkim konsekwencje wyników wyborów we Włoszech. Ta kwesta przez kilka najbliższych tygodni będzie źródłem nerwowości na rynkach. W Stanach Zjednoczonych w najbliższych dniach będzie ciążyć sprawa automatycznych cięć wydatków.

Nasz rynek podąża swoją ścieżką. Próby zakończenia trwającej od początku roku spadkowej korekty nie dają efektu. Wahania są mniejsze niż na głównych rynkach, co może świadczyć o nieco mniejszej nerwowości naszych graczy, ale jest też efektem tego, że jesteśmy w zupełnie innym miejscu niż DAX, czy FTSE, czyli w końcówce (?) spadkowej fali. Być może do jej zakończenia brakuje jeszcze większego tąpnięcia, ale poziom, przy którym można się spodziewać wzrostu zainteresowania kupnem akcji zdaje się być niedaleko. W przypadku WIG20 można go wypatrywać w okolicach 2400 punktów. Przy niekorzystnym wpływie otoczenia wsparciem może się okazać strefa 2300-2350 punktów.

Choć można było odnieść wrażenie, że pierwsze wypowiedzi Bena Bernanke, prezentującego w Senacie raport dotyczący polityki pieniężnej, rozczarowały inwestorów, to jednak nowojorskie indeksy poszły w górę. Trudno się spodziewać, że Fed podejmie działania, które mogłyby spowodować perturbacje na rynkach. Wycofywanie się z programu skupu obligacji z pewnością będzie następowało w taki sposób, by nie spowodowało negatywnych skutków.

Na giełdach azjatyckich przeważały wzrosty o niewielkiej skali. Wyjątkiem był zniżkujący o 1,3 proc. Nikkei, po zgodnym z oczekiwaniami spadku sprzedaży detalicznej w styczniu o 1,1 proc. Swoje robi też umacniający się jen.

Kontrakty na amerykańskie i europejskie indeksy przechodzące z niewielkich minusów lekko nad kreskę sugerują możliwość prób odreagowania wczorajszych spadków. Nastroje jednak wciąż są nienajlepsze.

Roman Przasnyski