Piątkowa obniżka ratingu dla Wielkiej Brytanii przez agencję Moody’s wywołała falę komentarzy z wszechobecnym podkreślaniem, że Londyn po 35 latach stracił najwyższą ocenę wiarygodności kredytowej (niektórzy, również w Polsce, nie zawahali się stwierdzić wprost, że Wielka Brytania straciła wiarygodność).
Weekend stał pod znakiem wypowiedzi polityków, zdaniem opozycji obniżka ratingu była upokarzająca, zdaniem rządu – to sygnał, że trzeba trzymać się kursu ograniczania deficytu budżetowego. A po weekendzie nadszedł czas na reakcję rynku finansowego.
I co się stało? Ano, niewiele. Faktycznie – funt osłabł do najniższego poziomu wobec dolara od lipca 2010 r. Ale jeśli nawet utrata ratingu AAA miała tu coś do rzeczy, to była tylko, by tak rzec, ukoronowaniem procesu, który trwał już od dłuższego czasu. Niektórzy ekonomiści, jak Paul Krugman (noblista, ostatnio znany głównie z publicystyki w „New York Timesie”), wskazywali, że to właśnie wina rządu, który jest zbyt ostrożny, jeśli chodzi o wydatki budżetowe (przeciwnie niż np. w Ameryce). Bo jak nie ma wydatków – nie ma wzrostu. Nie ma wzrostu – waluta słabnie. Rośnie tylko inflacja (również za sprawą pompowania przez Bank Anglii pieniędzy w gospodarkę – od wybuchu kryzysu bank wtłoczył w nią już jakieś 375 mld funtów (czyli mniej więcej tyle, ile wynoszą aktywa naszego całego sektora bankowego).
A co do słabości funta – nie pomogły mu wyniki wyborów we Włoszech. Więc nie da się powiedzieć, że zaszkodził tylko Moody’s. Zwłaszcza że, jak komentowało wielu ekspertów cytowanych przez brytyjską prasę, obniżka ratingu była spodziewana. W takich wypadkach niespodzianką jest zwykle jedynie sam moment, w którym agencja ratingowa ogłasza swoją decyzję. „Ryzyko niewypłacalności Wielkiej Brytanii nie jest dziś wcale wyższe niż tydzień temu i pozostaje niezwykle małe” – stwierdził cytowany przez serwis internetowy dziennika „The Guardian” analityk jednego z banków. Sam Moody’s w komunikacie o obniżce ratingu zaraz po wyjaśnieniu jej przyczyn zaznaczył, że ocena Wielkiej Brytanii nadal jest „niezwykle wysoka”.
Obniżający się kurs walutowy kiedyś w końcu musi zadziałać. Znajdą się chętni na towary produkowane na Wyspach, przychody i zyski firm urosną, pracownicy dostaną podwyżki i zaczną wydawać więcej – skorzysta i budżet. Sytuacja w gospodarce wróci do normy, a do ratingu z powrotem zostanie dodane trzecie A.
Na koniec jeszcze jedna uwaga. Brytyjczycy nie są pierwszą nacją, która musiała w ostatnim czasie przełknąć wiadomość o pozbawieniu ich kraju najwyższego ratingu. W 2011 r. to samo dotknęło Amerykanów, a jesienią ubiegłego roku Francuzów (o cięciach w odniesieniu do krajów południa Europy nie warto nawet wspominać).