Po raz trzeci z rzędu Apple rozczarował rynki raportem kwartalnym. To może przesądzić o powstaniu poglądu, iż bez Steve Jobs’a to już nie jest ta sama spółka, a zatem i jej wycena musi zostać urealniona.

Wczoraj został poczyniony duży krok w tym kierunku – kurs w handlu posesyjnym spadł o prawie 10%. Mimo to, Wall Street nadal czeka. Tymczasem na froncie makro robi się coraz ciekawiej – wczoraj w dół zrewidowano ważny wskaźnik Chicago PMI, dziś czekają nas tygodniowe dane z rynku pracy, a w Europie wstępne indeksy PMI.

Apple rozczarował, na co czeka Wall Street?

Nastroje przed publikacją raportu przez najważniejszą spółkę na Wall Street nie były najlepsze. Wiele mówiło się o tym, iż Apple redukuje zamówienia na komponenty, a bez charyzmatycznego przywódcy w firmie nie będzie już pomysłów na wysoko rentowne produkty. To oznaczało jednak, iż poprzeczka dla Tima Cook’a wisiała nisko – podobnie jak dzień wcześniej dla IBM i Google, które wykorzystały ten fakt miło zaskakując rynek. Dla Apple było to jednak ciągle zbyt wysoko. Wyniki, EPS 13,81 USD przy przychodach 54,5 mld USD były zbliżone do oczekiwań, jednak nie o bieżące wyniki chodziło przede wszystkim. Wycena Apple bazuje na oczekiwaniach, a te zostały zawiedzione.

Nie chodzi tylko o gorszą prognozę przychodów na pierwszy kwartał (41-43 mld USD wobec konsensusu 45,5 mld USD), czy o fakt, iż spółka zerwała z tradycją podawania prognozy zysku netto, ale o fakt, iż szef spółki nie powiedział niczego, co rozwiałoby obawy o stopniową utratę konkurencyjności, która pozwalała spółce (i nadal w dużym stopniu pozwala) na autonomiczną politykę cenową. Kurs Apple zniżkował w handlu posesyjnym o ok. 10% ocierając się o poziom 460 USD, podczas gdy jeszcze w połowie września notowania przekraczały 700 USD. Najbliższe istotne wsparcie na wykresie notowań spółki mamy na poziomie 425 USD.

Co ciekawe, fatalny odbiór raportu spółki nie miał większego wpływu na notowania kontraktu na indeks S&P500, który nadal jest blisko 5-letnich szczytów. Dziwi to tym bardziej, iż z USA napłynęły niepokojące dane…

Chicago PMI zrewidowany w dół, dziś europejskie PMI oraz tygodniówki w USA

Rynki całkowicie ignorują sygnały pogorszenia koniunktury w amerykańskim biznesie. Pisaliśmy już o słabych indeksach ze wschodniego wybrzeża, zaś wczoraj o fatalnym odczycie indeksu z Richmond. Kolejnym dającym do myślenia impulsem jest rewizja najważniejszego indeksu regionalnego z Chicago. Grudniowy odczyt indeksu został zrewidowany w dół z 51,6 do 48,9 pkt., zaś komponent nowych zamówień z 54 do 50,3 pkt.

W Chinach indeks PMI (wersja HSBC/markit) odnotował wzrost z 51,5 do 51,9 pkt., ale jak już wielokrotnie pisaliśmy, poprawa ta jest wynikiem jesiennego impulsu fiskalnego i naszym zdaniem nie będzie ona trwała. Bardziej istotne dla rynków powinny być dane ze strefy euro, szczególnie z Niemiec (dziś 9.28). Pokażą one, na ile lepsze nastroje (odzwierciedlone w skokowym wzroście indeksu ZEW) korespondują z poprawą sytuacji gospodarczej. Konsensus rynkowy zakłada wzrost niemieckiego PMI dla przemysłu z 46 do 47,1 pkt.

Szczególnie ciekawie zapowiadają się tygodniowe dane o nowych bezrobotnych w USA. W ubiegłym tygodniu dane pokazały nieoczekiwany spadek liczby zarejestrowań z 371 do 335 tys. i nie był on wyjaśniony czynnikami jednorazowymi. Naszym zdaniem jednak poprawa nie jest trwała i dziś należy spodziewać się wzrostu liczby zarejestrowań. Jeśli wzrost ten będzie duży (powrót w okolice 360-370 tys.) dane mogą wywołać wyprzedaż na rynkach.

CAD traci po konferencji prezesa BoC

Spora przecena spotkała wczoraj kurs dolara kanadyjskiego. Po posiedzeniu Banku Kanady prezes dał do zrozumienia, iż oczekiwane przez rynek podwyżki stóp procentowych nie nastąpią w najbliższym czasie. Rynek oczekiwał, iż BoC może jeszcze w perspektywie tego roku podnieść stopy aby przeciwdziałać nadmiernemu zadłużeniu gospodarstw domowych i przegrzaniu rynku nieruchomości. Prezes dał jednak do zrozumienia, iż wobec obecnych perspektyw dla wzrostu i inflacji na takie obniżki nie ma miejsca.

dr Przemysław Kwiecień