NewConnect wymyka się łatwym ocenom. Z jednej strony 2012 był dobrym rokiem, bo NC święcił triumfy w całej Europie pod względem liczby debiutów, z drugiej jednak nie przeradzało się to w ich jakość z perspektywy inwestorów – twierdzi Radosław Tadajewski, prezes Grupy Trinity.

Inwestorzy z tego parkietu niejednokrotnie zarabiali, ale… wirtualnie. Powodem była przede wszystkim niska płynność – spieniężenie inwestycji automatycznie generowało spadki kursów i wirtualne zyski przeradzały się w realne straty. Był to jednak scenariusz optymistyczny, ponieważ wielu inwestorów nie mogło wyjść z inwestycji, bo nikt nie chciał tych akcji od nich odkupić.

Cały parkiet zanurkował o 20 proc. w czasie, kiedy szeroki WIG urósł o ponad 25 proc., a indeksy amerykańskie są bliskie rekordu z roku 2007. Innymi słowy NC zachował się w odwrotny sposób do wszystkich innych giełd w Polsce czy poza jej granicami – podkreśla Tadajewski

Należy jednak pamiętać o perspektywie emitentów, którzy dzięki istnieniu tego rynku pozyskali duży zastrzyk gotówki. Spółki otrzymały niebagatelne kwoty, których nie byłyby w stanie pozyskać z żadnego innego źródła.

Na NC często debiutowały spółki znane lokalnie, które dopiero zaczynają swoją drogę biznesową i jeżeli już dostałyby finansowanie bankowe to w niewielkiej kwocie. Dzięki debiutowi stały się szerzej znane i pozyskały niezwykle cenny kapitał, dzięki któremu mogły zadłużyć się na większe kwoty czy wyemitować obligacje. Z perspektywy spółek istnienie NC jest, więc jednoznacznie dobre – zaznacza prezes Trinity.

Ale korzyści po stronie spółek nie są skorelowane z tymi po stronie inwestorów Dajmy jednak temu rynkowi trochę czasu. Poczekajmy rok, dwa, trzy
i sprawdźmy, czy spółki spełnią swoje obietnice i przyniosą zysk inwestorom – proponuje prezes Tadajewski