Wskaźnik Ifo uznawany jest za bardzo wiarygodny prognostyk przyszłej koniunktury gospodarczej. Podobną opinią cieszą się indeksy giełdowe. DAX i Ifo od kilku miesięcy poruszają się odmiennie. Któryś z nich się myli.
Zmiany wskaźnika Ifo i indeksu DAX giełdy we Frankfurcie / Media

Indeks Ifo (Ifo Business Climate), wyliczany przez niemiecki Institut fur Wirtschaftsforschung), należy do najbardziej pilnie śledzonych przez inwestorów wskaźników wyprzedzających. Równie dużą estymą cieszą się poza nim jedynie wskaźniki PMI (opracowywany przez firmę badawczą Markit wraz z HSBC) oraz CLI, publikowany przez Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Na temat wyprzedzających zjawiska zachodzące w realnej gospodarce wskazań indeksów giełdowych napisano już tak wiele, że więcej dodać się nie da.

Nawet krytycy, kwestionujący racjonalność zachowań rynków finansowych zgadzają się, że w długim terminie między koniunkturą giełdową a kondycją gospodarki, zasadniczych różnic nie ma. W krótkim horyzoncie nastroje i emocje giełdowych inwestorów mogą powodować oderwanie się kursów papierów wartościowych i indeksów od fundamentalnych podstaw. Jednak wskaźniki takie jak Ifo, czy PMI, także opierają się na przewidywaniach i subiektywnych ocenach przyszłego kształtowania się realnych zjawisk, formułowanych przez analityków, managerów, czy przedsiębiorców. One także więc nie są wolne od nastrojów i emocji.

Nie aspirując do rozstrzygania kwestii, czy większą wartość prognostyczną mają wskaźniki nastrojów i mierniki wyprzedzające, czy giełdowe indeksy, popatrzmy na to, co można wyczytać z porównań ich zachowania.

Okazuje się, że w ciągu ostatnich dwunastu lat wskaźnik Ifo i indeks giełdy we Frankfurcie DAX przez większą część czasu zachowywały się niemal identycznie. W każdym razie w kwestii zgodności obserwowanych tendencji. Jeśli zdarzały się różnice, to sprowadzały się one w większości przypadków jedynie do niewielkiego przesunięcia czasowego dołków i szczytów obu mierników. Przy tym zwykle bywało tak, że lokalne minimum wskaźnika Ifo w danym cyklu poprzedzało
o 2-5 miesięcy wystąpienie dołka indeksu frankfurckiej giełdy. Z kolei lokalne szczyty najpierw ustanawiał DAX, a od 2 do 5 miesięcy po nim Ifo. Ta prawidłowość działała jednak dość dobrze jedynie od 2000 do 2006 r.

W grudniu 2006 r. szczyt ustanowił Ifo, a dziesięć miesięcy później nastąpiła kulminacja giełdowej hossy we Frankfurcie. Był to drugi przypadek, gdy spadkowi wskaźnika Ifo towarzyszył w kolejnych miesiącach dynamiczny wzrost giełdowego indeksu. Jak pamiętamy ta niezgodność skończyła się krachem największym od czasu Wielkiego Kryzysu z lat 30. Poprzednio z podobną sytuacją, choć na znacznie mniejszą skalę, mieliśmy do czynienia w drugiej połowie 2001 r. Wówczas także Ifo dynamicznie zniżkował, a DAX równie mocno szedł w górę. Od początku 2002 do marca 2003 r. indeks giełdy we Frankfurcie stracił 55 proc.

Już w drugiej połowie 2011 r. po raz trzeci pojawiły się rozbieżne tendencje w przypadku Ifo i DAX-a. Giełdowy wskaźnik rósł, a indeks nastrojów zniżkował. W pierwszych miesiącach 2012 r. te dysproporcje ustąpiły. Jednak na krótko. Od maja do sierpnia tego roku Ifo zmniejszył swoją wartość ze 109,9 do 101,4 punktu. Z kolei DAX od marca do końca pierwszej dekady października wzrósł o 16 proc.

Trudno spodziewać się, że tym razem rację będzie miał DAX, choć jednocześnie niezbyt uzasadnione wydają się być obawy przed giełdowym tąpnięciem porównywalnym z tymi z lat 2001-2003
i 2007-2009.

Roman Przasnyski