Od kilkunastu miesięcy Komisja Europejska oraz USA i Japonia prowadzą z chińskim rządem spór o ograniczanie zachodnim firmom dostępu do wydobywanych w Chinach surowców. Niektórzy przy tej okazji alarmują: świat stoi na krawędzi zimnej wojny surowcowej. Czy rzeczywiście czeka nas ostra rywalizacja o dostęp do pierwiastków niezbędnych do wytworzenia wszystkich praktycznie produktów nowoczesnego przemysłu?

Lęk o to, że zabraknie surowców, opiera się niestety najczęściej na niewłaściwym rozumieniu tego, jak szacowane są ich globalne rezerwy. Zacznijmy więc od wyjaśnienia, jak na rynkach metali rozumiana jest rzadkość.

Ile jest metali na Ziemi?

Na naszej planecie pożądane przez ludzkość pierwiastki występują w różnych formach. Niestety ani tych rozpuszczonych w powietrzu lub w wodzie, ani tych wchodzących w skład istot żywych, ani tym bardziej tych znajdujących się we wnętrzu Ziemi nie da się pozyskiwać na skalę przemysłową. Do tego celu można wykorzystać wyłącznie pierwiastki zawarte w skorupie ziemskiej — i to w takim skupieniu, by przybrały formę minerałów. Gdyby jednak o rzadkości danego metalu przesądzało to, z jaką częstotliwością występuje on w formie mineralnej, nie stanowiłoby to dla ludzkości żadnej bariery. Wyobraźmy sobie na przykład, że roczne wydobycie złota wzrosłoby do poziomu odpowiadającego produkcji z całego XX wieku. Na ile w takim wypadku starczyłyby depozyty złota zakopane na głębokości do 50 km pod ziemią? Odpowiedź powinna zaskoczyć: na około 5 milionów lat.

Obecność pierwiastków w skorupie ziemskiej, nawet w przypadku tych bardzo rzadkich, nie stanowi problemu. Ten pojawia się dopiero wtedy, gdy zapytamy, ile metali opłaca się wydobywać przy obecnym poziomie technologii. Innymi słowy: jakie są rezerwy danego pierwiastka na Ziemi? Tu mamy do czynienia ze znacznie mniejszymi wielkościami. Przykładowo: gdyby założyć, że światowa konsumpcja pozostanie na bieżącym poziomie, ludzkości starczy ołowiu na 42 lata, cyny na 40 lat, a srebra tylko na 29 lat. Takie założenie jednak nie jest realistyczne — zużycie metali na świecie będzie przecież rosło w związku z postępującą industrializacją krajów Azji, Afryki i Ameryki Południowej. Czy słuszne są więc obawy o to, że niektóre pierwiastki przestaną być dostępne już za kilkanaście lat?

Rezerwy zamiast maleć… rosną

Na szczęście nie. Dostępne rezerwy wcale bowiem nie maleją. W przypadku metali są one na zbliżonym poziomie co 15 lat temu, i to mimo rosnącego wydobycia. Podobnie jest zresztą z ropą naftową — na każdą baryłkę wydobytą od 2000 roku przypada 2,5 baryłki, które włączono w tym czasie do znanych rezerw. Jak to możliwe? Najbardziej oczywista odpowiedź to odkrycia nowych złóż, jednak nie jest to główny powód. Sęk tak naprawdę tkwi w tym, że to, co w danym momencie opłaca się wydobyć na powierzchnię, zależy od szeregu zmiennych czynników. Jednym z nich jest technologia — z czasem pojawiają się nowe metody wydobywcze, pozwalające dotrzeć do złóż uważanych wcześniej za niedostępne, co zmienia nieraz zupełnie obraz rynku. Tak stało się choćby niedawno w przypadku wiercenia horyzontalnego w łupkach. I ten czynnik nie jest jednak najważniejszy.

Kluczowy jest bowiem fakt, że rezerwy nie są tak naprawdę zmienną techniczną, ale ekonomiczną. O tym, czy opłaca się wydobyć minerały na powierzchnię, decydują z jednej strony potencjalne przychody, a z drugiej — koszty wydobycia. I tak dostępne rezerwy rosną wraz ze wzrostem cen pierwiastków, a maleją wraz ze wzrostem cen surowców energetycznych, stanowiących główny składnik kosztów ekstrakcji.

Wynika z tego wszystkiego raczej optymistyczny wniosek: surowców nie powinno nam nigdy zabraknąć. Gdyby podaż nie nadążała za popytem, po prostu trwale wzrosną ceny — w celu pozyskania danego pierwiastka potrzeba będzie poświęcić więcej zasobów, niż to się dzieje obecnie. I to jednak byłoby z perspektywy historycznej wydarzenie bezprecedensowe. W ciągu minionych stu lat realne ceny metali niewiele się zmieniły. Wzrosty były często bardzo gwałtowne, ale trwały zwykle nie dłużej niż 10 lat, a następnie rynek wchodził w fazę uspokojenia, trwającą średnio dwie i pół dekady, podczas której ceny powoli spadały. Ta prawidłowość zdaje się wskazywać, że w najbliżej przyszłości czekają nas więc raczej stabilizacja i stopniowy spadek cen niż kontynuacja silnych wzrostów obserwowanych od 2002 roku.

Wojny surowcowe

Ten optymistyczny obraz są w stanie jednak popsuć politycy, którzy w imię wąsko pojętych narodowych interesów ingerują w rynki surowcowe. Przykładem takiej polityki są właśnie kwoty eksportowe uniemożliwiające wywóz metali ziem rzadkich z Chin. W Państwie Środka zrodziła się bowiem idea zwiększenia potencjału lokalnego przemysłu przez wymuszenie na producentach wytwarzania na miejscu wyrobów wykorzystujących owe metale. Chińczycy chcą wykorzystać sytuację, że udało im się zmonopolizować, dzięki niskim kosztom produkcji, wydobycie metali z grupy lantanowców. Krótkoterminowo na pewno uda im się skusić do przeniesienia produkcji trochę zachodnich firm. Jednak na dłuższą metę takie zachowania nie prowadzą do poprawy ani chińskiego, ani światowego dobrobytu.

Od czasu, gdy Chińczycy zaczęli zdecydowanie zacieśniać politykę eksportową, powstało kilkadziesiąt firm poszukujących na całym świecie złóż metali ziem rzadkich. Jedna chwali się już niższym kosztem wydobycia niż firmy działające w Państwie Środka. Embargo na eksport surowców może okazać się na dłuższą metę bardzo szkodliwe dla chińskiego sektora wydobywczego. Firmy produkujące komponenty też stracą — będą musiały ponieść koszty realokacji kapitału i siły roboczej. Ogólnie tego typu działania zwiększają tylko niepewność i koszty transakcyjne. Kraje Zachodu słusznie się im przeciwstawiają.

Na tym bowiem przede wszystkim powinna polegać polityka surowcowa państw. Należy promować swobodny dostęp do rynków i przeciwstawiać się używaniu administracyjnych barier do sztucznego podwyższania cen. Największym wyzwaniem jest tu chyba konsekwencja. Stany Zjednoczone na przykład od lat utrzymują embargo na eksport podstawowych surowców energetycznych. Dobrze byłoby zerwać z takimi podwójnymi standardami, bo inaczej zachodnie przesłanie o wolnym handlu nie brzmi przekonująco.

Maciej Bitner, Główny Ekonomista Wealth Solutions