Wcześniejsze spekulacje, jakoby otoczenie hiszpańskiego premiera coraz mniej wierzyło w to, iż Hiszpania będzie w stanie obejść się bez zewnętrznego wsparcia, okazują się słuszne.

Dzisiaj minister skarbu Cristobal Montoro przyznał, iż przy obecnych kosztach obsługi długu na rynku, efektywne finansowanie bieżących potrzeb budżetu jest niemożliwe. Sytuacja musi być krytyczna, skoro takie słowa padają na dwa dni przed kluczowym przetargiem obligacji (1-2 mld EUR). Niemniej minister Montoro twierdzi, iż potrzeby hiszpańskich banków nie są duże i ich rekapitalizacja może być przeprowadzona samodzielnie przez Europejczyków (szef Santandera mówił wczoraj o 40 mld EUR, a niemiecki Der Spiegel szacował w weekend 50-90 mld EUR). Nie bądźmy jednak naiwni - Hiszpanie ostatecznie poproszą o więcej.

Wprawdzie w ostatnich dniach rentowności hiszpańskich obligacji nieco się ustabilizowały po wcześniejszych zwyżkach – to wynik spekulacji o możliwych potencjalnych interwencjach banków centralnych, które mogłyby zmienić rynkowy sentyment – ale nadal pozostają wysokie – spread względem analogicznych 10-letnich papierów niemieckich wciąż przekracza 500 p.b. To sprawia, iż temat hiszpańskiego bailoutu wciąż pozostaje aktualny.

W ostatnich dniach widać, że europejscy politycy zaczynają poważnie rozważać optymalny mechanizm wsparcia hiszpańskich banków (komisarz Olli Rehn mówił wczoraj, iż nie ma takiej możliwości prawnej w ESM, ale są rozważane możliwości jak to zmienić/obejść?), to wciąż nie ma konkretów. Głównym problemem jest też skala potencjalnej pomocy – Hiszpanie mogą mieć więcej trupów w szafie, chociażby za sprawą chorej sytuacji w autonomicznych regionach, które też zadłużyły się w bankach i teraz same są zaczynają rozważać konieczność rządowej pomocy.

Rynek szybko też wyceni fakt, iż szanse na zejście z deficytem budżetowym poniżej 3 proc. PKB w 2014 są czystą mrzonką, zwłaszcza w sytuacji, kiedy hiszpańska gospodarka (ale i też europejska) zaczyna wchodzić w poważną recesję. Reasumując, im dłużej Hiszpanie będą zwlekać z oficjalnym zwróceniem się o pomoc finansową (wczoraj MFW zdementował spekulacje, jakoby misja inspektorów, jaka udaje się w tym tygodniu do Madrytu miałaby m.in. negocjować warunki bailoutu), tym więcej środków będą musieli ostatecznie pożyczyć od międzynarodowych instytucji. A tego rynek obawia się najbardziej – iż funduszy ratunkowych nie starczy na inne kraje – mam tu na myśli Włochy.

Jutro zakończy się posiedzenie Europejskiego Banku Centralnego – jego kluczem będzie oczywiście konferencja prasowa Mario Draghiego, która rozpocznie się o godz. 14:30. Tymczasem szefowa MFW wezwała wczoraj ECB, aby rozważył cięcie stóp procentowych i inne formy wsparcia (LTRO3), aby wesprzeć słabnącą gospodarkę. Nie oczekujmy jednak, iż decydenci w ECB tego posłuchają – przesłanie Draghiego jest jasne – niech wpierw wykażą się politycy i przedstawią w końcu wiarygodny program działań antykryzysowych.

Tym samym ECB mógłby podjąć stosowne kroki dopiero w lipcu – jeżeli szczyt UE zaplanowany na 28-29 czerwca, rzeczywiście będzie efektywny. W krótkim terminie to może jednak rozczarować inwestorów, a euro może jutro testować piątkowe minima względem dolara (1,2287). Sytuacja może jednak ulec zmianie w czwartek, jeżeli szef FED rzeczywiście wspomni w Kongresie o konieczności podjęcia dodatkowych działań stymulujących gospodarkę – wtedy do 20 czerwca będziemy żyć spekulacjami o QE3, niezależnie od tego, czy rzeczywiście się one zmaterializują.

Wracając jeszcze do dzisiejszego dnia – opublikowane rano odczyty PMI dla usług w Europie, były słabe, ale nie tak, jak można się było tego obawiać – ostateczny odczyt wyniósł 46,7 pkt. wobec szacowanych wcześniej 46,5 pkt. (martwi jednak gorszy odczyt dla Niemiec – 51,8 pkt.) Słabe były też dane nt. kwietniowej sprzedaży detalicznej w strefie euro (-1,0 proc. m/m i -2,5 proc. r/r). Jednak kilka godzin wcześniej inwestorów pozytywnie zaskoczyły dane o PMI w Chinach (odczyt Markit/HSBC wyniósł w maju 54,7 pkt.), co w połączeniu z decyzją Banku Australii (RBA obciął stopy o 25 p.b. do 3,50 proc., ale było to wcześniej oczekiwane) doprowadziło do odreagowania rynków podczas azjatyckiego handlu. Niemniej Europa (jak wiemy) zaczęła od negatywnego tonu (mimo absencji inwestorów z Londynu), a Ameryka (po godz. 14:00) może to kontynuować.

W kalendarzu mamy jeszcze dane nt. zamówień w niemieckim przemyśle za kwiecień (w południe), zapowiadaną wczoraj telekonferencję G-7 (o godz. 13:00), oraz indeks ISM dla usług w USA (szacunki majowe mówią o 53,5 pkt.) o godz. 16:00. Interpretacja tego ostatniego odczytu nie będzie łatwa – wyraźnie słabszy odczyt (co jest jednak mało realne) może zwiększyć spekulacje odnośnie QE3. A telekonferencja G-7? Poza ogólnikami zapewniającymi, iż „sytuacja jest pod kontrolą”, niczego więcej nie oczekujmy… Globalni decydenci już wcześniej dawali do zrozumienia, iż to Europejczycy muszą sami wypracować mocny i efektywny konsensus.

EUR/USD - wracamy do spadków, które mogą zakończyć się po jutrzejszej konferencji szefa ECB
O tym, że hiszpański minister zaczyna otwierać puszkę Pandory, a jutrzejsze posiedzenie Europejskiego Banku Centralnego może rozczarować, pisałem już w poprzednich akapitach. Tym samym skupmy się tylko na wykresach. Silny spadek po ustanowieniu nowego lokalnego szczytu na 1,2542 doprowadził do szybkiego zakrycia wczorajszej świecy wzrostowej.

Pierwszy etap rozpoczętej w piątek korekty, można zatem uznać za zakończony – teraz czas na kolejny, który może doprowadzić do retestu minimum na 1,2287 – chociaż lepiej uwzględnić całą strefę wsparcia 1,2287-1,2335. Rejon ten może być testowany jutro – po konferencji Mario Draghiego o godz. 14:30. Później rynek powinien zacząć realizować trzecią część formacji, czyli powrócić do zwyżek, które będą napędzać czwartkowe słowa szefa FED, które o godz. 16:00 wygłosi w Kongresie.

Marek Rogalski