Minimum 7,7 mld zł – tyle inwestorzy indywidualni zarobili na rynku kapitałowym w 2017 r. To o ponad połowę więcej niż rok wcześniej. Jednak w tym roku sytuacja na GPW nie wygląda optymistycznie.
Dziennik Gazeta Prawna
Na podstawie danych z 13 izb administracji skarbowej, które uzyskaliśmy, można stwierdzić, że dla inwestujących w akcje czy obligacje ubiegły rok był bardzo dobry – zwłaszcza na tle słabego 2016 r. Zyski z inwestycji były o ponad połowę wyższe. Widać to w składanych przez inwestorów formularzach PIT-38 z zadeklarowanym dochodem. Prawie 133 tys. podatników (o 13 proc. więcej niż rok wcześniej) wpisało do nich ponad 7,7 mld zł dochodu do opodatkowania.
Z danych wynika, że najbardziej skuteczni byli inwestorzy z województwa wielkopolskiego. Średni dochód na podatnika wyniósł tam ponad 84 tys. zł. Na drugim miejscu jest Mazowsze, gdzie na rynku kapitałowym można było średnio zarobić ponad 79,7 tys. zł. Trzecie miejsce zajęli inwestorzy z Dolnego Śląska – przeciętnie zarobili po 68,5 tys. zł brutto.
Najbardziej spektakularną poprawą wyników mogą pochwalić się gracze z Łódzkiego. Ich dochody były czterokrotnie większe niż w 2016 r. Ale są też regiony, gdzie w 2017 r. inwestorzy zarobili mniej niż w 2016 r. Tak było np. w Świętokrzyskiem i Zachodniopomorskiem, gdzie zyski były niższe o 12,5–13 proc.
Michał Masłowski wiceprezes Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych / Dziennik Gazeta Prawna
Skąd taki skok dochodów wykazywany w PIT? To przede wszystkim zasługa dobrej koniunktury na giełdzie w 2017 r. WIG-20 – główny indeks warszawskiego parkietu – wzrósł w ubiegłym roku o 26 proc. Szczególnie dobre było pierwsze półrocze, w drugim koniunktura nieco siadła. Ale wzrosty kursów akcji wystarczyły, by część inwestorów postanowiła je sprzedać, zapewne próbując odreagować nie najlepszy dla nich rok 2016. Wtedy indeks największych spółek notowanych na GPW osiągnął co prawda niewielki plus, ale przez znaczną część roku giełda przynosiła straty.
Eksperci zajmujący się rynkiem kapitałowym mówią, że to normalny proces: zachowania inwestorów indywidualnych są mocno uzależnione od stanu koniunktury. Garną się na giełdę wówczas, gdy kursy rosną, i wychodzą z niej, gdy zaczyna się dziać źle. Dlatego w tym roku trudno będzie ten wynik powtórzyć. Jarosław Sadowski, analityk firmy doradczej Expander, mówi, że wynika to z niechęci do podejmowania ryzyka przez drobnych graczy. Zbyt mocno sparzyli się w czasach giełdowej bessy, np. w 2008 r.
– To świeże doświadczenie, choć minęło 10 lat. Jeśli będą szukać alternatywnych dla bankowych lokat form lokowania pieniędzy, to pójdą w stronę obligacji skarbowych, bo wolą mieć bezpieczny i stały zysk niż ryzykować. Zwłaszcza że na giełdzie teraz dzieje się źle – mówi Sadowski. I zwraca uwagę, że w ciągu I półrocza WIG-20 zaliczył ponad 13-proc. spadek.
Odejście do bezpieczniejszych inwestycji już widać. Przez pierwsze sześć miesięcy Ministerstwu Finansów udało się sprzedać obligacje oszczędnościowe za prawie 5,8 mld zł, gdy w całym ubiegłym roku było to 6,8 mld zł. Jarosław Sadowski uważa, że to nie tylko efekt giełdowej dekoniunktury, ale też wynik zmian w ofercie resortu.
– Ministerstwo wprowadziło na rynek obligacje trzymiesięczne, co okazało się dużym sukcesem. Wiele osób zdecydowało się je kupić, bo oprocentowanie jest bardziej atrakcyjne niż lokat w niektórych największych bankach – mówi analityk. I wymienia kolejną zmianę: sprzedaż obligacji premiowych w czerwcu. To obligacja, która oprócz gwarantowanych odsetek jest swego rodzaju losem na loterii – ich nabywcy biorą udział w losowaniu dodatkowych premii (najwyższa to 10 tys. zł). Udało się znaleźć chętnych na papiery warte 371 mln zł.
– Jeżeli MF nadal będzie zmieniał ofertę w tym kierunku, czyli sprzedawał krótkoterminowe papiery z atrakcyjną stopą zwrotu, to wzrost popytu na detaliczne obligacje będzie się utrzymywał – sądzi Jarosław Sadowski.
Waldemar Markiewicz, prezes Izby Domów Maklerskich, dodaje, że udział inwestorów indywidualnych na giełdzie nie zwiększy się, bo brakuje zachęt do konwersji części oszczędności gospodarstw domowych w kapitał dostępny na giełdzie.
– Chodzi o premię za podejmowanie ryzyka związanego z inwestowaniem. Po to, by zwiększyć zainteresowanie gospodarstw domowych inwestowaniem na giełdzie – pośrednio i bezpośrednio – należałoby znieść podatek Belki od zysków kapitałowych na rynku regulowanym oraz znieść restrykcje w prawie podatkowym – mówi Waldemar Markiewicz. Sugestie takich zmian znajdują się nawet w rządowym Programie Budowy Kapitału, integralnej części Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju.
– W obecnym stanie prawnym nie można na przykłąd odliczać strat z jednostek TFI od zysków z akcji i odwrotnie, co jest restrykcyjnym i niespotykanym na innych rynkach rozwiązaniem – zwraca uwagę prezes IDM.
Według niego stopniowo będzie też rosła rola inwestycji pośrednich – czyli takich, w których indywidualni gracze nie podejmują sami decyzji o kupowaniu lub sprzedawaniu akcji, tylko powierzają je wyspecjalizowanym podmiotom. Na przykład funduszom inwestycyjnym. Ten sposób lokowania kapitału na giełdzie dominuje na rozwiniętych rynkach i Polska również zmierza w tym właśnie kierunku.
– Wprowadzenie pracowniczych planów kapitałowych dodatkowo ugruntuje ten trend. Taki kierunek zmian wynika z jednej strony ze wzrostu możliwości inwestycyjnych, których analiza wymaga pełnego, profesjonalnego zaangażowania, a na które przeciętny Kowalski nie może sobie pozwolić. Z drugiej zaś, ze wzrostu aktywów inwestorów instytucjonalnych, którzy w konsekwencji dominują w strukturze obrotów na giełdzie – ocenia Waldemar Markiewicz.
Jarosław Sadowski dodaje, że wprowadzenie PPK może dodatkowo zachęcić tych, którzy dziś wolą sami podejmować ryzyko niż lokować pieniądze np. w funduszach. Dlaczego? Bo PPK może wymusić spadek opłat za zarządzanie.
– Dziś część inwestorów woli sama inwestować na giełdzie, bo opłaty w TFI są zbyt wysokie. Być może to się zmieni – mówi analityk.

rozmowa

Masłowski: Drobni gracze będą się odwracać od spółek SP

Skąd tak duży przyrost dochodów z giełdy w ubiegłym roku i wzrost liczby tych, którzy na niej zarobili? Czy to efekt ubiegłorocznej dobrej koniunktury, czy symptom opuszczania rynku przez większą grupę inwestorów?
To pochodna koniunktury. Wystarczy raz sprzedać akcje i już powstaje dochód, który trzeba rozliczyć. Nie musi to być równoznaczne z wychodzeniem z giełdy w ogóle. A przynajmniej I połowa ubiegłego roku była bardzo dobra, inwestorzy indywidualni wrócili na rynek. Ich aktywność jest bardzo skorelowana z koniunkturą giełdową. W tym roku, kiedy jest ona dużo gorsza, spodziewam się raczej spadku aktywności indywidualnych graczy.
Czy ci inwestorzy to w ogóle licząca się grupa na rynku?
Ich udział w obrotach to ok. 12 proc. To nie jest mało, bo na rynkach rozwiniętych wynosi on ok. 5 proc. Udział inwestorów na naszym rynku jest wystarczająco duży, żeby przynajmniej uwzględnić ich w strategii rozwoju Giełdy Papierów Wartościowych – co się jednak nie stało.
Są niedoceniani?
Na pewno podważono ich zaufanie decyzjami, które uderzały w rynek kapitałowy. Dotyczy to nie tylko obecnie sprawujących władzę, ale też poprzednich ekip. Przykłady to działania wobec OFE czy fiasko programu akcjonariatu obywatelskiego. Program PPK to był chyba pierwszy dokument rządowy, w którym doceniono rolę rynku kapitałowego i inwestorów indywidualnych na nim.
Czy to oznacza, że drobni gracze będą się odwracać od giełdy?
Odwrotu od rynku jako całości raczej bym się nie spodziewał, to będzie dotyczyło przede wszystkim spółek Skarbu Państwa. Bo to dramatycznie nieprzewidywalny główny akcjonariusz.
Ale to przecież duże płynne spółki.
To prawda, to trzon indeksu WIG-20. Tylko że skutecznie może zniechęcać do tych spółek stosowanie przez Skarb Państwa sztuczek, by nie wypłacać dywidendy wszystkim akcjonariuszom. Manipulując, np. kapitałami, zwiększać należności podatkowe – dzięki czemu pieniądze ze spółki trafiają tylko do Skarbu Państwa. Dlatego inwestorzy indywidualni będą zwracać się w kierunku spółek w 100 proc. prywatnych, tych największych, np. CCC, LPP czy CD Projekt.