Główny geolog kraju, wiceminister środowiska, pełnomocnik rządu ds. polityki surowcowej państwa - Mariusz Orion Jędrysek tłumaczy DGP, po co straży geologicznej broń, co ma Polska z działki na Pacyfiku oraz co mają wspólnego pewne niewielkie chrząszcze z zielonymi płazami.
Co się dzieje w sprawie utworzenia straży geologicznej? Najwięcej kontrowersji budził zapis o wyposażeniu jej w broń.
W straży leśnej, rybackiej, służbach ochrony np. kolei pracują dziesiątki tysięcy osób z podobnymi uprawnieniami, jakie ma mieć straż geologiczna. Skąd zatem problem akurat tu, gdy chodzi o ochronę zasobów geologicznych, w tym wód podziemnych? Do ich ochrony ma być około 20 osób straży geologicznej, które jak inne specjalistyczne tego typu służby posiadają broń.
Tu chodzi o to, by geolodzy pracujący przy dokumentowaniu nielegalnej eksploatacji mieli odpowiednią ochronę na miejscu działania. Kary za nielegalne pozyskiwanie mogą sięgać milionów złotych, nawet w małych piaskowniach czy żwirowniach. Zagrożenie jest więc spore i realne dla dotychczas walczących z nielegalnym wydobyciem geologów powiatowych czy pracowników okręgowych urzędów górniczych. Bo niektóre interwencje są naprawdę niebezpieczne, zdarzają się akty agresji. Wystarczającej ochrony nie zapewni policja, zresztą w wielu przypadkach funkcjonariusz siedziałby w samochodzie i czekał, chroniąc geologów, zamiast łapać przestępców. Zresztą lokalna policja często nie ma nawet samochodów terenowych.
Wiem, że nielegalne wydobycie to spory problem, ale jak duży?
W Polsce 30–50 proc. kruszywa, znacząca ilość torfu, niemal całość bursztynu (tu ma ogromny udział także przemyt) jest wydobywana nielegalnie. Są województwa, w których bodaj większość wydobycia kruszyw odbywa się nielegalnie. Spośród ok. 3 tys. takich miejsc w skali kraju nikła część jest zewidencjonowana, bo nikt tam nie pójdzie w obawie o swoje zdrowie lub życie. Ataki fizyczne na geologów, groźby śmierci czy oblania kwasem już się zdarzały. Dlatego potrzebna jest straż geologiczna, która dokumentowałaby i kierowała doniesienia do prokuratury z możliwością obrony czy zatrzymania w terenie. Pojawienie się nawet 20-osobowej straży geologicznej zdecydowanie ukróci nielegalną eksploatację. Odkąd rok temu pojawił się projekt ustawy, ilość legalnego bursztynu w handlu wzrosła kilkukrotnie. A to tylko mały straszak.
Taka skala nielegalnej działalności to spore straty dla Skarbu Państwa.
Bezpośrednio mogą one sięgać nawet 1 mld zł brutto rocznie, ale implikowane straty gospodarcze mogą być znacznie większe. W niektórych województwach ponad połowa budowli jest wykonana z kradzionego materiału. Nielegalnie eksploatujący nie płacą podatków. Nie ma efektów w PIT, CIT czy VAT, nie uiszczają opłaty eksploatacyjnej czy składek na ZUS. W takich sytuacjach nie ma mowy o legalnym zatrudnianiu i usługach. Nie ma też kontroli urzędów górniczych. Nie ma składek na fundusz likwidacji zakładu górniczego. Nie ma zatem rekultywacji. Tacy „przedsiębiorcy” sprzedają materiał do budowy autostrady albo domów po niższych cenach niż prowadzący legalną działalność, zarabiając przy tym wielokrotnie więcej. Nie wytrzymując konkurencji, legalna działalność upada, przyczyniając się do regresu gospodarczego, społecznego danego terenu – bo czasem wydobycie żwiru to jedyna okazja na lokalne zatrudnienie. Pełnych rozmiarów strat nie jesteśmy w stanie policzyć, ale jeśli powstanie straż geologiczna, będzie w stanie skutecznie przeciwdziałać takim patologicznym zjawiskom.
Najgorzej jest chyba z bursztynem.
Tak, tu nielegalna eksploatacja dominuje. Oceniam ją na około tonę rocznie, podczas gdy legalna produkcja bursztynu w Polsce to kilkaset kilogramów.
Nie obawia się pan, że Australijczycy z Prairie Mining pozwą nas do arbitrażu w Sztokholmie, zachęceni wygraną funduszu Abris? Według naszych informacji rozważają taką możliwość, bo ich zdaniem zbyt długo trwają formalności związane z planowaną przez nich budową kopalń Jan Karski i Dębieńsko.
Odnośnie do kopalni, którą pani nazywa Jan Karski, nie wpłynął żaden wniosek od żadnego podmiotu o udzielenie koncesji na wydobycie w tym rejonie, mimo upływu trzech lat od zatwierdzenia przez poprzedni rząd dokumentacji geologicznej. A taka koncesja jest warunkiem prowadzenia działalności związanej z wydobywaniem kopalin. Wcześniej wniosek o wydobycie w tym samym rejonie złożyła Bogdanka, ale rząd PO–PSL koncesji Bogdance nie udzielił. Wniosek dotyczący Dębieńska na Górnym Śląsku dotyczy w swej istocie wyłącznie tego, aby rząd wyraził zgodę na opóźnienie rozpoczęcia wydobycia o 8 lat. Wniosek jest analizowany, a przedsiębiorca jest informowany zgodnie z prawem. Ponieważ obecnie toczy się postępowanie administracyjne, jako organ koncesyjny nie mogę udzielać żadnych innych informacji. Nie ma podstaw, żeby pozywać Polskę do arbitrażu. Prairie Mining jest i będzie traktowane tak samo, jak każdy inny podmiot ubiegający się o koncesję, ze szczególnym uwzględnieniem zasady bezstronności organu. Chcemy zwiększyć produkcję węgla, chcemy inwestycji i im sprzyjamy. W interesie państwa i interesie społecznym jest pilne zwiększenie wydobycia, a i budowa kopalni jest oczekiwana.
W odpowiedzi na pismo samorządowców z Lubelszczyzny zarzucił im pan, że wspierają w procesie inwestycyjnym tylko Prairie. A kogo mają wspierać, skoro to właśnie ta firma chce tam budować kopalnię? Wspierali też Kompanię Węglową kilka lat temu, gdy planowała tam inwestycje.
To dobrze, że nowa kopalnia jest w tym regionie mile widziana, cieszę się także jako organ udzielający koncesji. Mój list był odpowiedzią na głosy, że rząd wstrzymuje inwestycje w nowe kopalnie, a nie jest to prawda. Dokumentacja złoża jest zatwierdzona, wiercenia badawcze wykonane, choć w mojej opinii jest ich za mało (siedem) w stosunku do tego, co zrobiło państwo (około stu). Ja mogę tylko czekać i uzupełniać wiedzę publiczną. Koncesja jest udzielana na wniosek, a on do mnie nie wpłynął.
Nie mogą go złożyć, bo nie mają decyzji środowiskowej.
Jeśli tak jest, to już nie leży w moich kompetencjach. Uzyskanie decyzji środowiskowej należy do obowiązków wnioskodawcy, co jest praktyką powszechnie przyjętą nie tylko w Polsce.
A co z koncesją na odkrywkę dla kopalni Konin? Kopalnia z grupy ZE PAK bardzo o nią walczy.
Organ może udzielić koncesji dopiero, gdy wnioskodawca spełni warunki formalne wymagane przepisami prawa. PAK również nie uzyskał decyzji środowiskowej, a zatem nie mógł mieć udzielonej koncesji, bo nie jest w stanie złożyć kompletnego wniosku.
Wszyscy też czekają na wniosek PGE na odkrywkę Złoczew.
Organ koncesyjny nie może ingerować w procesy poprzedzające skompletowanie wniosku. O to, kiedy wniosek zostanie złożony, należałoby zapytać samych zainteresowanych. Mogę zapewnić, że gdy taki wniosek wpłynie, zostanie rozpatrzony zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa.
Wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski w kontekście przyszłego miksu energetycznego wymieniał właśnie Ościsłowo i Złoczew jako te najbliższe realizacji.
Jestem przychylny każdej inwestycji, która jest w interesie społecznym i państwa oraz jest zgodna z prawem. Gdy zostanie powołana służba geologiczna i kiedy rząd przyjmie i będzie wdrażał politykę surowcową państwa, a mam nadzieję, że stanie się to już niebawem, takie procesy będą przebiegać szybciej, m.in. dzięki procedowanym obecnie zmianom w prawie.
Wróćmy do koncesji. Wielu kopalniom na Śląsku kończy się ich ważność w 2020 r. Czy przygotowywana właśnie nowelizacja prawa geologicznego i górniczego ułatwi przedsiębiorcom cały proces?
Na razie przedłużyłem wszystkie zagrożone koncesje. Pochwała należy się tu przedsiębiorcom za przygotowanie kompletnych wniosków. Nowelizacja nie przewiduje przedłużania koncesji z automatu, choćby dlatego, ale nie tylko, że ostro zareagowałaby Komisja Europejska. Staraliśmy się jednak to maksymalnie uprościć, aby skompletowanie załączników do wniosku koncesyjnego, w tym decyzji środowiskowej, nie było długotrwałe. Naprawiamy obowiązujące prawo geologiczne i górnicze, ale niestety nie jest to łatwe.
Dlaczego mimo postanowienia Trybunału Sprawiedliwości UE wycinka drzew w Puszczy Białowieskiej nie została wstrzymana?
To nie są moje kompetencje – proszę pytać ministra Jana Szyszkę albo wiceministra Andrzeja Koniecznego.
Minister Jan Szyszko powiedział „Rzeczpospolitej”, że niektórzy urzędnicy nie odróżniają kornika od żaby.
Można śmiało założyć, że w sensie geochemicznym są to dość podobne obiekty, ale tylko z grubsza. Geolog geochemik bardzo łatwo je odróżni. Możemy też przyjąć, że w wielu żabach znajdują się atomy, które kiedyś były w jakichś kornikach, a nawet odwrotnie.
Ale puszcza jest na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Poza tym protestują nie tylko Niemcy, ale i naukowcy, i ekolodzy w kraju.
To nie są moje kompetencje. A tak przy okazji, z tego, co wiem, USA mają zamiar przestać wspierać UNESCO.
Czym może się skończyć spór o puszczę? Zna pan kraj UE, który nie respektuje postanowień TSUE?
To nie są moje kompetencje.
Czego szukamy na dnie Oceanu Spokojnego?
Większością powierzchni światowych oceanów zawiaduje Międzynarodowa Organizacja Dna Oceanicznego (MODM) przy ONZ. Działka w strefie Clarion–Clipperton, około 3000 km na zachód od Meksyku, jest bogata w konkrecje polimetaliczne manganu, wanadu, molibdenu itd. Nie należy ona do Polski, a do wspólnej organizacji Interoceanmetal z siedzibą w Szczecinie, a nadzór nad nią ma minister środowiska działający przy pomocy głównego geologa kraju. Na razie nie ma regulacji dotyczących wydobycia z dna morskiego, to ustanawia MODM, ale Polska ma tu mocną pozycję, od 2016 r. najmocniejszą w historii. Uruchomiliśmy rządowy program PRoGeO, który toruje Polsce uzyskiwanie dostępu do innych działek już tylko polskich lub w różnych konfiguracjach międzynarodowych. PRoGeO obejmuje również badania polarne, które bardzo podupadły w ostatnich latach.
Na czym polega ta silna pozycja Polski w MODM?
Polacy byli czterokrotnie prezydentami Rady MODM (w tym dwukrotnie ta sama osoba). Znowu udało się do rady wprowadzić Polskę, mamy członkostwo w komisji prawno-technicznej, przygotowującej zmiany w prawie morza, oceniającej wnioski i rekomendującej radzie przyznanie kontraktu (koncesji), a także – po raz pierwszy – członkostwo w komitecie finansowym, i to na pozycji przewodniczącego. W przyszłym roku MODM przystąpi do przygotowania szczegółowych regulacji dotyczących wydobycia. To idzie zwykle wolno. Kiedy byłem pierwszy raz prezydentem rady, prowadziłem trudne spory, rozpoczynające regulacje dotyczące poszukiwań polimetalicznych siarczków masywnych na ryftach (rowach tektonicznych – red.). Po 11 latach Polska ma wydzieloną działkę i będzie prowadziła poszukiwania zgodnie z tymi regulacjami. Przystępujemy do pracy w ramach PRoGeO, uruchamiając poszukiwania, budując minimum jeden statek badawczy (mam nadzieję, że w polskiej stoczni). Szacujemy, że 15 lat badań będzie kosztowało – wliczając w to statek – ok. 700 mln zł. Takich krajów badających zasobność dna oceanicznego w strefie ryftów w jurysdykcji MODM jest na świecie tylko siedem. Na Atlantyku są to Rosja, Francja i Polska. Wchodzimy naprawdę do pierwszej ligi globalnych poszukiwań geologicznych, co jest kluczowym warunkiem do podjęcia wydobycia w przyszłości.