Nowa ustawa o dokumentach publicznych zagwarantuje Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych niezwykle silną pozycję na rynku. Ma być bezpieczniej. Ale eksperci i konkurenci mówią o licznych zagrożeniach.
Jak PWPW rośnie w siłę / Dziennik Gazeta Prawna
Kierowana przez Piotra Woyciechowskiego PWPW w 2019 r. obchodzić będzie stulecie istnienia. Ale spółka mogłaby zacząć świętować już teraz – biorąc pod uwagę chociażby to, jak rząd zamierza umocnić jej już i tak ugruntowaną pozycję. Urodzinowym prezentem jest szykowany projekt ustawy o dokumentach publicznych, który wprost nadaje PWPW statut Drukarni Narodowej. Będzie ona miała monopol na wytwarzanie takich blankietów jak dowody osobiste, paszporty, książeczki żeglarskie, naklejki wizowe, karty Polaka, prawa jazdy, dowody rejestracyjne, różnego rodzaju legitymacje. Większość tych dokumentów PWPW i tak produkuje, ale teraz jest to efekt przetargów, które spółka wygrała, lub zawieranych indywidualnych umów.
Projektodawcy uzasadniają, że wyłączność w zakresie produkcji dokumentów identyfikacyjnych jest charakterystyczna dla większości państw Unii Europejskiej i zagwarantuje bezpieczeństwo danych osobowych obywateli. Projekt przygotowany przez MSWiA ma być też rozwiązaniem problemu podrobionych paszportów, fałszywych wiz, stempli w paszportach czy sfałszowanych dowodów osobistych. Z roku na rok rośnie liczba przestępstw przeciwko wiarygodności dokumentów: od ich podrabiania, poprzez posługiwanie się dokumentem innej osoby, zbywanie dokumentu tożsamości aż po nieuprawomocnione niszczenie. Samych podrobień policja w 2015 r. stwierdziła aż 32 tys., w porównaniu z 29,5 tys. w 2012 r. – Potrzeba prawa, które ujednolici zasady wydawania i kontrolowania najważniejszych dokumentów, jest podnoszona od kilkunastu lat. Świetnie, że pojawiła się inicjatywa unormowania stanu prawnego w tym zakresie – ocenia profesor Tadeusz Tomaszewski, przewodniczący Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego. Podkreśla, że znamy tylko wierzchołek góry lodowej, jakim jest problem podrabianych dokumentów. – Dziś uprzywilejowana pozycja PWPW wynika z art. 4 pkt 5 ustawy – Prawo zamówień publicznych, który spod jej rygorów wyłącza zamówienia lub konkursy, np. gdy wymaga tego interes bezpieczeństwa państwa. Oznacza to, że zleceniodawca, np. urząd państwowy, może wprost wskazać PWPW jako wykonawcę. Przyznanie firmie ustawowo statutu Drukarni Narodowej jeszcze bardziej ułatwi jej działanie – tłumaczy jeden z naszych rozmówców.
Tyle że to wzmocnienie pozycji PWPW budzi spore obawy. Oczywiście, ze strony dotychczasowych konkurentów. Firma Gemalto poinformowała MSWiA, że przepisy zawarte w projekcie mogą wpędzić ją w kłopoty. Chodzi o art. 14 ust. 2 ustawy wymieniający dokumenty pod szczególnym nadzorem zarezerwowane do wydawania tylko przez Drukarnię Narodową. Ustawa nie precyzuje, czy chodzi tylko o dokumenty polskie, czy również innych krajów, a produkowane w Polsce. PWPW walczy o takie zlecenia z prywatnymi firmami.
– Wytwórnia dzięki tej ustawie dostaje tak szerokie uprawnienia, że to praktycznie usankcjonowany monopol – ocenia Piotr Popis z firmy Enigma. – Szczególnie że równolegle prowadzone są jeszcze inne działania, które umacniają pozycję PWPW. Chodzi np. o powołanie konsorcjum POL-PUS, które w ciągu 3 lat ma przygotować polski chip do dokumentów oraz plany wprowadzenia eDowodów. Beneficjentem obu tych inicjatyw będzie Wytwórnia – dodaje Popis.
Przedstawiona przez Ministerstwo Cyfryzacji najnowsza koncepcja wdrożenia od 2019 r. eDowodów bezprzetargowo przekaże jego wykonanie Wytwórni za ponad 400 mln zł, przy wycenie ponad 20 zł za jeden blankiet. Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji wskazywała, że gdyby jednak odbył się przetarg, cena jednej sztuki dowodu spadłaby zapewne do 2–2,5 euro.
Ale i zwykłe dowody po wejściu tej ustawy mogą zdrożeć. Obecnie koszt wytworzenia jednego blankietu to 16,69 zł brutto. Projekt stanowi, że cena wytworzenia blankietów dokumentów publicznych ma uwzględnić rzeczywiste koszty ich produkcji oraz marżę zapewniającą „godziwy zysk”.
Zdaniem wielu specjalistów opcja przekazania produkcji dowodów w ręce instytucji dającej wysokie gwarancje zabezpieczenia, jaką jest PWPW, da się uzasadnić. Wątpliwości mnożą się jednak w innych aspektach. Ma je nawet urząd antymonopolowy. UOKiK pyta np., dlaczego funkcja Narodowej Drukarni została powierzona PWPW oraz jaki to będzie miało wpływ na rynek i przedsiębiorców z branży dokumentów. Co więcej, ostrzega, że projektowana lista dokumentów, na którą Drukarnia Narodowa będzie miała monopol, ma charakter otwarty.
Obawy UOKiK mogą być uzasadnione, bo PWPW zawnioskowała, by listę dokumentów kategorii pierwszej (wymagających wysokiego zabezpieczenia i praktycznie oddanych w monopol produkcyjny Drukarni Narodowej), już liczącą 37 rodzajów dokumentów, wzbogacić o kolejnych 10 pozycji, w tym takie jak: legitymacje inspektorów Inspekcji Weterynaryjnej, Ogólnopolską Kartę Seniora, świadectwa szkolne, a nawet świadectwa fitosanitarne. – Warto się zastanowić, czy jest uzasadnione aż tak szerokie oddawanie rynku PWPW – mówi prof. Tadeusz Tomaszewski.
Wątpliwości mają także służby specjalne, które wolałyby, aby legitymacje służbowe funkcjonariuszy ABW, Agencji Wywiadu, Służby Wywiadu Wojskowego czy wywiadu skarbowego dalej były wytwarzane przez ABW.
Sporo pytań budzi też przyznanie PWPW wyłączności na wytwarzanie kart do głosowania. Obecnie to samorządy organizują otwarte przetargi na ich produkcję oraz dostawę. – Pytanie, kto je nam potem na czas dostarczy i co się jeszcze z nimi może dziać w trakcie tych dostaw. Ciekawe też, jak to się przełoży na ceny, bo dziś firmy oferują konkurencyjne ceny w przetargach – zastanawia się prezydent Inowrocławia Ryszard Brejza. Jego kolega z Warszawy też ma wątpliwości. – Wybory prezydenckie są jeszcze do wykonania, bo to jeden wzór karty, który trzeba dostarczyć do ok. 30 tys. obwodowych komisji wyborczych. W przypadku wyborów samorządowych to już jakieś 10 tys. różnych wzorów kart, o różnych nakładach, które trzeba spakować i wysłać do komisji – mówi.
PWPW nie skomentowała tych wątpliwości. Mało rozmowne jest także MSWiA. „Konsultacje projektu ustawy o dokumentach publicznych nie zostały jeszcze zakończone. Na tym etapie nie można przesądzać brzmienia poszczególnych przepisów” – odpowiedziało biuro prasowe resortu.

Wątpliwości dotyczące regulacji zawartych w projektowanej ustawie o dokumentach publicznych

Ustawa ma zaostrzyć kary za wykonywanie replik dokumentów, które są np. oferowane w internecie w celach „kolekcjonerskich”, podczas gdy mogą służyć do prób wyłudzania kredytów lub zakupu trunków przez osoby nieletnie. Projekt ustawy przewiduje grzywnę lub nawet dwa lata więzienia za oferowanie tego typu produktów, którymi nabywcy mogą się próbować posługiwać jak oryginałami.

UOKiK zwraca uwagę na kulawo zredagowane przepisy w projekcie. Według urzędu brakuje tam określenia znamion czynu zabronionego, precyzującego użycie repliki do nielegalnych działań (typu: „kto, w celu użycia jako autentyczny...” albo „kto, będąc nieuprawnionym...”). UOKiK stwierdza, że bez takiego wskazania przestępstwa będzie dopuszczał się nawet zwykły pracownik banku, który zrobi kolorową kopię dowodu osobistego klienta, w dodatku za jego zgodą.

Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego zwraca uwagę, iż w 2011 r. w ramach walki z biurokracją na uczelniach zrezygnowano z centralnie określonego wzoru dyplomu doktorskiego i habilitacyjnego oraz państwowego dyplomu ukończenia studiów, określając tylko niezbędne wymogi, jakie muszą te dokumenty posiadać. Ustawa chce przywrócić poprzedni stan. Co więcej, utrudni to organizację międzynarodowych studiów wspólnych, bo trudno zagranicznym uczelniom narzucić, jakie dokumenty mają wydać absolwentom.

Dla resortu nauki kontrowersyjny jest też brak jednoznacznej informacji, kto ma zamawiać zarówno dyplomy, jak i legitymacje studenckie. Dotychczas w indywidualnym toku robiły to uczelnie, teraz być może dla całego systemu powinno zrobić to samo ministerstwo.

Wątpliwości ma także minister Beata Kempa z kancelarii premiera. Chodzi o obowiązek kontroli autentyczności dokumentów publicznych przedkładanych funkcjonariuszom publicznym. Jej zdaniem w praktyce może się to okazać nierealne. „Wątpliwości są tym bardziej uzasadnione, że jest to związane z odpowiedzialnością karną funkcjonariusza publicznego, który nie stwierdzi fałszerstwa” – kwituje Beata Kempa.